Żebrak murzyn/Zaprosiny

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Żebrak murzyn
Podtytuł Powieść
Wydawca Ruben Rafałowicz
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia Gazety Codziennej
Miejsce wyd. Warszawa, Wilno
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le mendiant noir
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZAPROSINY.

— Syn mój przecie majątek ten mieć musi, mówiła dalej Margrabina, głosem cichym, musi go mieć koniecznie. Panie de Carral dodała z uśmiechem, słyszałam, iż robisz bronią, tak jak św. Grzegorz.
— Mam piętnaście lat doświadczenia w tym względzie odrzekł z dumą mulat.
— Tem ci lepiej!.. Mówią jeszcze, iż w strzelaniu z pistoletu nie masz równego sobie.
— Trafiam o trzydzieści kroków, pani!
— To musi być prześliczne! Panie de Carral.
Margrabina coraz to inny dźwięk głosowi swemu nadawała i rzekła zwolna się podnosząc. — Musisz być człowiekiem strasznym na placu walki?
Mulat przez chwilę się zastanowił. Spojrzał na panią de Rumbrye, wzrokiem nienawiści pełnym. Poczem natychmiast przybrał wyraz nikczemnego posłuszeństwa i rzekł:
— Czy masz pani kogo takiego, któregobyś życia pozbawić chciała?
Margrabina zadrżała w pierwszej chwili, ale zamiast zaprzeczyć, wzięła rękę mulata.
— Gdybyś to uczynił poszepnęła, zadowolnił byś mnie na zawsze.
— Gdybym co zrobił?.. zapytał Carral, udając, iż jej nie rozumie.
— Alfred musi być mężem Heleny de Rumbrye, rzekła z niecierpliwością Margrabina, ten człowiek jest nam na zawadzie.
— To prawda odrzekł ozięble mulat.
Pani Rumbrye tupnęła silnie swoją małą nóżką.
— Umiesz szpadą i pistoletem robić, mówiła dalej; pojedynek!
— Rozumiem, powiedział Carral.
— Nakoniec!..
— Jestem nikczemnym tchurzem, pani, i nie biję się nigdy.
— Podłe niewolnicze serce! poszepnęła z pogardą Margrabina.
Carral niby nie zważając na tę zniewagę, bez wzruszenia tak dalej mówił:
— Można zabić nie walcząc... Cóż cię środki obchodzić mogą, pani, jeżeli żądany rezultat otrzymasz?
Pani Rumbrye schyliła głowę i zdawała się wahać. Mulat przez ten czas wlepił w nią oko zawistne i mściwe. Gdyby była mogła spojrzenie to dostrzedz, nie byłaby się dłużej wahała, obawiając się jakiej zasadzki.
— Jest bardzo młodym! rzekła nakoniec. Gdyby go można innym jakim sposobem oddalić?...
— Byłoby daleko lepiej, pani...
— Ale tym sposobem od razu uwolnićbyśmy się mogli.
— Od jednego zamachu, pani.
Mulat umiał okazać w podobnym razie tyle krwi zimnej, iż pani Rumbrye z obawą na niego spoglądała.
Ale Carral natychmiast inny wyraz twarzy przybrał, pełen uszanowania i podległości.
— A więc! rzekła siadając na sofie, aby się zbliżyć do powiernika swego. Cóż czynić wypada?
— Jesteś pani zdecydowaną zupełnie?
— Ale.... tak... jestem zdecydowaną...
— Chciej mnie zatem posłuchać.
I mulat usiadł bez wszelkiej ceremonii przy swej dawnej pani. Myśl wspólnego występku zniweczyła w jednej chwili istniejący między niemi przedział.
— Jutro, mówił dalej, odjeżdżasz pani do zamku Rumbrye. Pan Margrabia w mojej obecności prosił, aby go Ksawery na wsi odwiedził. Napisz pani do niego ze swej strony jeszcze.
— Nie! nie! zawołała z żywością Margrabina. List ten mógłby....
— Masz pani racyę. Nie powinnaś się kompromitować!... Ja napisać podejmuję się.... Pani uprzedzisz tylko p. Rumbrye, iż mnie zaprosiłaś.
Mulat wyszedł. Jak już był na ulicy, uśmiech konwulsyjny piersią jego poruszył. Rozmaite przybierał miny. Przechodzący za waryata go uważali.
— Zabiję, pomyślał sobie, ale potem stanę się jej panem, ja com był niewolnikiem! A wówczas.... Oh! pomszczę się!
Wszedł do kawiarni, na prędce kilka skreślił wyrazów, i złożywszy swój bilecik zaadresował go do Ksawerego i niezwłocznie na pocztę odesłał.
Było już późno. Carral powrócił do siebie i mocno się zadziwił, dowiedziawszy się, iż Ksawery dotąd jeszcze w hotelu się nie pokazał.
Młodzieniec żadnych wszakże nie czynił domysłów; najprzód żebrak o potajemnym liście nie wspomniał mu wcale, po drugie, nadto wiele miał do myślenia, aby coś ubocznego zająć go mogło.
Przeznaczenie jego zmieniło się w kilku godzinach. Teraz znał przeszłość, a przyszłość miał przed sobą. Obecne jego położenie nie było świetnem, i zwierzenie murzyna nie od razu przebyć mu dozwalało zawady dzielące go od towarzystwa, jak to zwykle bywa w ułożonych dowolnie dramatach. Urodzenie jego nie było znakomite, a historya rodziny smutna.
Przez chwilę sądził, iż był synem murzyna, żebraka; jakąż radością przejęty został dowiedziawszy się, że miał za ojca walecznego żołnierza, którego nazwisko, lubo nie świetne, z chlubą mógł nosić, co też uczynić postanowił niezwłocznie, mimo rad i próśb starego Neptuna. Ksawery miał poczciwe i szlachetne serce, zdolne ocenić całą wielkość, jaka się w przesadzonym posłuszeństwie Neptuna, i w jego poświęceniu zawierała. Lecz to wyrzeczenie się samego siebie, ta ślepa powolność rozkazom pana, niewolnictwem nacechowaną była. Dobry murzyn, pozbawiał się własnej woli, dla wypełnienia obcej. Kiedy mówił: „Pan mój tak rozkazał!“ Każdy argument był zbytecznym i natychmiast odpartym. Ksawery podobnych uczuć mieć nie mógł. Nie pragnął nawet wynaleźć matki, której niegodne postępowanie ciężyło mu jak kamień na sercu. Namiętnie życzył sobie posiadać majątek, aby się do Heleny zbliżyć, ale teraz nie myślał już o nim, bo mu się zdawało, jak to zwykle bywa w pierwszej chwili niespodziewanego szczęścia, iż wszystkie przeszkody znikły. Radość jego ukrywała mu przedział, jaki jeszcze istniał pomiędzy nim a dziedziczką Rumbrye.
Gubił się w odmęcie różnych myśli ogarniających człowieka, który doświadczył nagłego szczęścia lub nieszczęścia, kiedy drzwi izdebki się otworzyły i czarny żebrak wszedł trzymając zawinięcie pod pachą.
— Paniczu, rzekł, przynoszę ci twój spadek. I położywszy zawiniątko zbliżył się ku Ksaweremu.
— Gniewać się na mnie będziesz mówił dalej, iż go tak długo przetrzymałem. Lubiłem nadzwyczajnie spoglądać na te relikwie co wieczór, zanim się spać położyłem!.... Zresztą nie znając historyi ojca, nie byłbyś mógł i tak przedmiotów tych ocenić.
Ksawery odgadł co się w zawiniątku znajdowało; rozwinął je z uszanowaniem i rozłożył na stole wyż wspomnione przedmioty, które wisiały jak trofea, w izdebce żebraka.
— Otóż to wszystko co mi po ojcu moim pozostaje, powiedział sam do siebie.
Na te słowa, Neptun przybrał postać lękliwą, zakłopotaną.
— Wybacz mi, paniczu, poszepnął.
Ksawery nie dosłyszał tego wcale.
— Biedny ojcze! mówił dalej. Jakże zazdroszczę każdemu przedmiotowi, który należy do tego smutnego skarbu!...
— Zwrócę ci go, zwrócę! powiedział z pokorą murzyn.
— Cóż mi chcesz powrócić poczciwy przyjacielu?
— Myślałem.... Z taką boleścią z tem się rozłączałem! Kiedym zawijał te rzeczy, mmimowolnie mundur dobrego pana wysunął mi się... chciałem go włożyć nazad ale....
I starzec rzewnie płakać zaczął.
— Teraz więc sam pozę snę w mojem smutnem schronieniu, mówił dalej. Nic już po nim posiadać niebędę.... nic zgoła!... A kiedy zawołam: „Dobry panie!“ czyż mnie usłyszy?
— Zachowaj go, Neptunu. odrzekł Ksawery wzruszony. Większe do tego odemnie zyskałeś sobie prawo, i mundur ojca mojego, przy tobie, wierny sługo, pozostać powinien.
Neptun klasnął w ręce, i podskoczył z radości.
— Dziękuje, zawołał; oh! dziękuję, paniczu!... Jesteś prawie tak dobrym jak on był.
Służący z hotelu wszedł, oddał list Ksaweremu, i odszedł natychmiast. Twarz młodzieńca zajaśniała radością, która ożywiła także grube rysy żebraka. Po odczytaniu listu, Ksawery żywo się przechodzili zacierając ręce mówił:
— Zobaczę ją więc. Będę mógł być z nią sam na sam.... Powiem jej o szczęściu jakie Bóg zesłał na mnie... Oh! tak, pojadę. Opuścić podobną okoliczność byłoby szaleństwem... Neptunie, dodał, zwracając się do żebraka, rozłączę się z tobą na dni kilka.
— Opuścisz mnie odrzekł murzyn, dla jakiejże to przyczyny?
— Jadę na wieś.
— Będę ci towarzyszyć paniczu.
— To być nie może, Neptunie.
Murzyn głowę spuścił i zaczął się zastanawiać.
— Polecił mi czuwać nad tobą! Powiedział nakoniec głosem wolnym ale silnym. Będę więc czuwał. Wszystko zrobić się da, kiedy idzie o wypełnienie jego rozkazu...
Potem, jakby nagłą myślą uderzony, zawołał:
— Masz nieprzyjaciela paniczu!
Tego rodzaju ostrzeżenie, już po raz trzeci w przeciągu dwóch dni, Ksawery odbierał.
— Czy znasz go? zapytał.
— Znam, i szanując pamięć pana mego, zabić poprzysiągłem.
— Zabić! powtórzył Ksawery wzdrygając się. Cóż uczynić zamyślasz?
— Takiej przysięgi się nie zapomina! przerwał żebrak z dziką energią.
Poczem głosem łagodniejszym dodał:
— Pozwól mi towarzyszyć sobie, paniczu... Nie wiesz... Zapomniałem ci powiedzie... Przyjście policji do domu gry nie było skutkiem wypadku. Niewiem, jaki był cel twego nieprzyjaciela, ale byłeś wciągnięty w sidła.
— Zkądże to wnosisz?...
— Widziałem.
Tu żebrak opowiedział okoliczność, ściągającą się do listu powierzonego owerńczykowi, który tenże głośno odczytał przed wystawą kościoła Saint-Germain des Près.
— Jestżeś pewnym kto to był? zapytał Ksawery.
— Tak, był to człowiek, który od dwóch miesięcy stał się twoim przyjacielem, mimo twej woli prawie, i któremu od pierwszej chwili nie ufałem. Ten sam nakoniec, co rozmawiał z tobą wczoraj na ganku, i przed którym, jestem tego pewny, nierozważnie tajemnicę twoją odkryłeś....
Ksawery z podziwienia wyjść me mogąc, przez chwilę w milczeniu pozostał.
— Carral! rzekł nakoniec; ale to być nie może... Jakiżby miał interess zastawiać na mnie sidła?
— Nie wiem; tak wszakże postąpił.... Jestem tego pewny....
— I ten list od niego... rzekł Ksawery wskazując na otrzymany bilecik.
— Nie jedź! nie jedź! zawołał Neptun. Ten człowiek jest twoim nieprzyjacielem!
Młodzieniec zastanowił się przez chwilę.
— Muszę jechać, powiedział nareszcie, tonem decydującym; ona tam będzie.
Neptun smutnie głowę pochylił.
— Głos mój nadto jest słabym, aby mógł zwalczyć głos miłości poszepnął; wszystko mi mówi wszakże, iż to są tylko malowidła, za pomocą których w przepaść cię chcą wtrącić... Pójdę za tobą paniczu... Nie opieraj się temu! Wiem dobrze, iż są miejsca gdzie biedny murzyn nie ma prawa się pokazać. Czuję, iż obecność moja sprawi ci przykrość, a może i wstyd... Ukryję się więc. Ani ty, ani nikt widzieć mnie nie będzie chyba!...
Ostatnim tym słowom towarzyszył gest groźny ale myśli swojej nie dokończył żebrak.
— Gdzież jedziesz? zapytał.
— Do zamku Rumbrye, przy, A. w departamencie d’Eure.
— To dobrze... Straciłeś twoje pieniądze, a potrzebne ci są paniczu.
Murzyn złożył kilka luidorów na wystawie przed kominkiem. Czoło Ksawerego mocno się zachmurzyło.
— Nie rumień się, rzekł z słodyczą Neptun; dobry pan więcej mi dał, niż to wynieść może. Udarował mnie wolnością... Z długu się więc tylko wypłacam.
Po tych słowach zbliżył się ku drzwiom, ale zanim próg przeszedł, odwrócił się jeszcze.
— O której godzinie odjeżdżasz jutro? zapytał.
— Nie wiem... Po objedzie.
— Do widzenia, paniczu! Za nim pojadę za tobą, mogę jeszcze kilka godzin poświęcić memu codziennemu zatrudnieniu.. Będę szukać matki twojej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.