Żacy krakowscy w roku 1549/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żacy krakowscy w roku 1549
Podtytuł Prosta kronika
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1873
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Kościół św. Franciszka.
Zwołują studentów do kościoła Ś. Franciszka.
Orzechowski.

Z rana dnia następnego rozeszła się wieść po Krakowie, iż studenci zebrawszy już co kto mógł, natychmiast wyruszyć myślą. Jakoż okazywał się jawnie ten nie tajony ich zamiar, bo ulice pełne ich były wszędzie z garnkami, torbami, z kijmi wyłamanemi na drogę, z żalem w sercu, z narzekaniem na ustach żegnali znajomych i żebrali jałmużny tem usilniej, że jej na długą i niepewną podróż wielce potrzebowali.
W kościołach, w domach pełno ich było, a na ulicy Kanonicznej i przy bursie WW. Świętych zbierały się tłumy, aby razem ztamtąd wyruszyć. Widząc te niechybne przygotowania do drogi, ks. Samuel nie posyłał nikogo, lecz sam poszedł znowu do króla z oznajmieniem.
Jak skoro wszedł do osobnej komnaty a nim usta otworzył, już się król żywo odezwał:
— Wiem, księże biskupie co mi masz powiedzieć — studenci wychodzą.
— Przynajmniej skutecznie biorą się do drogi.
— Uparta młodzież! zawołał król. — Rady z niemi dać sobie trudno; gdybyć co starsi zrobili, znalazłbym na to inny sposób, lecz z młodemi nadewszystko powoli trzeba i łagodnie.
— Cóż kiedy powolność i łagodność nic nie nada?
— Ufam że się to jeszcze wszystko zagodzi.
W tej chwili posłałem po pana Tarnowskiego, a że tu niedaleko szczęściem bawi na wsi, prędko przybędzie. Jego i wasza księże biskupie wymowa ułagodzi wrzące umysły.
— Sobie nie śmiem pochlebiać Najjaśniejszy Panie — straciłem bowiem, jeżeli jaką miałem władzę nad ich umysłem, przez to, że mnie o zmowę z obwinionym księdzem Czarnkowskim posądzają, kasztelan prędzej co wymoże.
— Zapewne, odpowiedział król, lecz wy, jako szkół obrońca i protektor, potrzebni tu jesteście koniecznie. Tymczasem nim ujrzym pana Tarnowskiego, posłać kogoś trzeba odemnie, aby się zebrali do kościoła św. Franciszka, niepodobna albowiem dla natłoku pospólstwa mieć z niemi rzecz na ulicy.
— Ja pójść mogę Najjaśn. Panie?
— Nie, nie! odpowiedział król, ani wiek, ani godność wasza nie dozwalają, abyście i tak już tą sprawą utrudzeni, mieli sobie dla nierozumnych młokosów tyle zadawać mozołu. Jest tu pan Lasota podobno, niechaj idzie ku nim.
Potem obróciwszy się do służbowego pokojowca, który stał u drzwi, rzekł:
— Panie Kostka, idź powiedz odemnie Lasocie, aby poszedł niemieszkając ku studentom i rozkazał im odemnie wszystkim zgromadzić się do kościoła św. Franciszka. Niech tam czekają na przybycie biskupa i tego kogo im tam przyszlę od siebie.
Pokojowiec wyszedł.
— Ja, rzekł król, gotowem sam udać się do nich.
— To być nie może Najjaśn. Panie, przerwał biskup, nadęłaby się w pychę młodzież, widząc że ku nim sam wychodzisz Najjaśn. Panie. Śmiało by naówczas najdzikszych rzeczy domagać się mogli. Nie trzeba im obliczności twej Najjaśn. Panie pokazywać i powiedzieć, żeś najmocniej rozgniewany za ich zuchwalstwo.
— Zdaję się na waszą radę, księże biskupie, lecz pozwólcie mi przynajmniej, abym ukryty na chórze mógł być świadkiem wszystkiego.
— To od woli Waszej Król. Mości zależeć będzie, rzekł biskup — byle tylko pan Tarnowski niebawem przybył.
— Za chwilę go tu zobaczym, odpowiedział August, wiecie że wieś jego ledwie o pół mili ztąd oddalona a odmówić swego przybycia nie zechce. Jużby nawet być powinien, lub za lada chwilę.
Potem król przechodził się po komnacie i coraz wysyłał pokojowców dowiadywać się o przybycie kasztelana.
Po półgodzinnem oczekiwaniu wszedł do komnaty Tarnowski i natychmiast uwiadomiony o wszystkiem od króla, razem z biskupem udał się do kościoła. Król tymczasem w krytej lektyce uboczną drogą nieść się kazał do tegoż miejsca, a przybywszy witany pokornie od księży usiadł w chórze poza wielkim ołtarzem, zkąd za kratą nie poznany mógł wszystko widzieć i słyszeć co się dziać miało.
Kościół pełen był studentów i ciekawych, którzy mimo ciżby jeszcze się do drzwi kościelnych cisnęli. Stali na przedzie seniorowie, a w tyle po kaplicach, w ławach kościelnych, w najmniejszych zakątkach pełno było studentów.
Przybywszy biskup wszedł do stalli po prawej ręce ołtarza, a ksiądz Przerębski, ubrany w komżę i stułę, wyszedł z dwoma chłopcami zakrystyjnemi ku wielkiemu ołtarzowi, i tam odkrywszy puszkę z św. sakramentem zaintonował Veni Creator, na któren dawniej tak huczna ciżba studentów, dziś odpowiadać nie chciała i stała w ponurem milczeniu.
Po ukończeniu tego pierwszego obrzędu ukazał się na ambonie Jan Tarnowski, poważny starzec, wymowny, łagodny, wzięty u wszystkich — i natychmiast do studentów rzecz zaczął.
Mowa Tarnowskiego, ugruntowana na znajomości ludzi, przynajmniej na głównych jej rysach, zręcznie raz pochlebiając młodzieży, to znowu ją gromiąca, słuchana była nadspodziewanie cierpliwie, i zdawało się, mówi kronikarz, że ich powoli zmiękczać zaczęła. W niej namawiał ich kasztelan aby uporu poprzestali, i upominał aby się takich rzeczy dopuszczać nie śmieli, któremiby wspaniałość królewska obrazić się mogła. Okazywał im, że zabójstwo płazem puszczone być nie może, że winni siedzą i przykładnie ukarani zostaną, że na wszystko trzeba czasu i rozwagi, a w takiej rzeczy inaczej jak wedle prawa postąpić sobie nie można.
Tymczasem zaś, powiadał, uspokoić się potrzeba pomnieć po co tu do Krakowa przybyli, lub przysłani od krewnych i powinowatych zostali — to jest dla nauk — a czasu marno na rozterkach nie trawić. Tak zręcznie wywyższając ich w umyśle własnym, i natychmiast władzy, którą nad niemi sobie jednał, na łagodzenie ich zażywając, zdawał się już nakłaniać do spokojności Tarnowski, i jeszcze raz kończąc przypominaniem kary zabójców, zszedł z ambony, a ciżba w cichości stała i niepewna wahająca się umilkła.
Lecz zaledwie zszedł Tarnowski, biskup Samuel wstąpił na kazalnicę i szmer głośniejszy po kątach kościoła dał się słyszeć natychmiast. Czekali jednak cierpliwie póki mówić nie zacznie.
Przywykły do oratorskiego sposobu mówienia, któren wyssał od nauczyciela retoryki padewskiego Romulussa Amuzeusa, biskup gorliwy czciciel mów Cicerona i figur krasomowskich, przemówił do studentów zupełnie nie w ten sposób, jak do nich mówić należało. Bo z początku samego mowy, chcąc ich poruszyć i ucha nakłonić ku sobie, opisywać zaczął zabójstwo, przypomniał im krew pobitych niewinnie, uniósł się zapałem i tak dalece ten obraz silnie i dotkliwie odmalował, że młodzież uderzona nim, przypomniawszy sobie całą okropność występku, zażalona, poruszona, końca nawet pięknej mowy dosłuchać nie mogła. Szmer coraz stawał się głośniejszy, a nakoniec gdy ich żal za serce ścisnął, nie zważając na świętość miejsca, jednym głosem po szkolnemu wykrzyknęli:
— Do domu! do domu!
Ten odgłos właśnie zniszczył nagle to, co była mowa łagodna Tarnowskiego zrobiła, i niesłuchając już cale reszty, sypać się hurmem z kościoła poczęli, powtarzając jedni — do domu! drudzy — w świat!
Widząc biskup że już ciżba odpływa, i że w hałasie powszechnym nie da się im zrozumieć, rzucił ostatni raz okiem na uciekającą młodzież, i przyklęknąwszy przed wielkim ołtarzem zszedł z ambony.
Król tymczasem za kratą świadkiem będąc wszystkiego, z natury żywy, niecierpliwił się widząc jak prędko zniszczonem zostało wrażenie mowy Tarnowskiego, i w zapale swoim już by był pewno sam wyszedł ku młodzieży, gdyby nagle ustępować hurmem z kościoła nie zaczęła, tak że wkrótce biskup tylko i kasztelan w nim pozostali.
Ci udali się do króla, który niechcąc nic biskupowi powiedzieć, miał jednak minę niechętną i zamyśloną; nie słuchając prośb księży i przełożonego, który gnąc się do samej ziemi i sypiąc łaciną, do refektarza na posiłek go klasztorny zapraszał, powrócił do zamku.
Studenci tymczasem rozsypawszy się po mieście, widząc że za późno było i chcąc kilka godzin jeszcze w miłym pozostać Krakowie, odejście na dzień następny odłożyli. Pozostająca reszta dnia użyta jeszcze była od seniorów z rozkazu króla do wstrzymywania ich w mieście, chociaż sądząc ze złego skutku pierwszych usiłowań, mało się i po tych spodziewać było można.
Widać było tego dnia tłumy gromadzące się około mowców, zabierających głos wśród ulicy i uciekające przed ukończeniem pierzchliwie ze swoim krzykiem: w świat!
Pożegnania tylko, krzyki i narzekania słychać i widać było wszędzie, cały Kraków ciekawy końca, gromadził się około studentów i do późnej nocy napełniał ulice.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.