Źródła i ujścia Nietzscheanizmu/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Berent
Tytuł Źródła i ujścia Nietzscheanizmu
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1906
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.

O
Oto moja droga, — mówił Zaratustra do swych uczniów. — Jaka jest wasza? Drogi…? Niemasz jej zgoła!“

Oto moja droga, — mógłby powtórzyć wobec dzieła swego życia. Bo czemże było to wszystko: zagadnienie wartości dzisiejszej oświaty, dzisiejszej kultury wogóle, zagadnienie zrodzone potęgą kontrastu z najdoskonalszą kulturą Greków; czem było rozszerzenie tego problemu na kulturę moralną, na teoryę, genezę i wartość morału dla życia, na genezę i wartość probierza prawdy dla tegoż życia? czem kult geniuszów jako dźwigni kulturalnych, entuzyazm dla Schopenhauera i Wagnera, krótkie zboczenia w cieśnie angielskiego pozytywizmu, w męskie ślady moralistów francuzkich, aż do nieubłaganej analizy wszystkich wartości współczesnego życia? Czemże była zuchwała próba „odwrócenia wszystkich wartości,“ koncepcya „woli mocy“ w przeciwstawieniu do bezprzedmiotowej „woli“ schopenhauerowskiej, wreszcie, dla wywyższenia człowieka i życia, stworzenie ideału „nadczłowieka?“ Czemże było to wszystko, jeśli nie drogą do samego siebie? Drogowskazy i konieczności tej wędrówki spostrzeże uważny czytelnik już w pierwszych pismach, będących jeszcze, tak co do formy, jak i co do treści, w całkowitej zależności od Schopenhauera. Złota nić jednego celu, zapatrzenie się w coraz to wyraźniej występujący jeden ideał życia rzuca się poprostu w oczy. Jest to rzadki pisarz, którego tomy ostatnie, mimo uprzednich a pozornych zboczeń i wpływów, odpowiadają na pytania i wątpliwości pierwszych.
Befreiung — oswobodzenie: to słowo Goethego o twórczości daje i tutaj dużo do myślenia. Czy każda droga duszy nie jest fatalną koniecznością zdzierania z siebie wylin w mozolnem docieraniu świadomości do czegoś, co, poprzez stawanie się wszelkie, właściwie ludzi pociąga i fascynuje, — do istotnie odrębnej własnej jaźni?
Taką jest droga i kres tej wędrówki. A cel jej ostateczny? — „Celu? — mógł był odpowiedzieć nie Zaratustra, lecz jego „Cień“ — celu? Niemasz go zgoła! Jak niema Boga, dobra, cnoty, prawdy!“
Lecz poprzez tę zawrotną przepaść nihilizmu przerzucił Zaratustra most aż ku wieczności:
Jest życie! oraz jego „wola mocy!“
Życie, powracające koliskiem wiecznego wrotu rzeczy wszelkich, „zawsze jednakie, zawsze sobie równe, zarówno w rzeczach wielkich jak i małych“[1].
Mamyż koniecznie stać się wyznawcami Nietzschego? Czy nie stoimy tu już o krok od innej wiary: od metampsychozy, tem fatalniejszej, że powracającej po wieki wieczne do tożsamości? —
Czy nie spojrzymy na to kolisko, jako na konieczność poety, co, zawleczony przez myśliciela, psychologa i wychowawcę w wir życia, w wolę mocy, przecie ponad nie wzbić się musiał, by na tej paradoksalnej bodaj drodze ciągłego wrotu realnego życia trafić do wrót wieczności?.. „Nigdym nie napotkał kobiety, z którąbym dzieci chciał. Snadź ta jest kobietą, którą kocham.“ — Nie zwie się ona jednak „wolą mocy,“ „wiedzą,“ „mądrością:“ nie kochał snadź dosyć tych kobiet, którym życie swe oddał.
Porywała go snadź fala przechodząca górą ponad całym stworzonym przezeń światem. Nad psychologiem, wychowawcą i mędrcem, nad mistrzem nieugiętej siły życiowej, nad burzycielem moralności, nad pogromcą bogów, górowała siła fatalniejsza od śmierci: przemagało go może Fatum, co snadź nie tylko bogami, lecz i bogów pogromcami rządzi, — przemagał go niechybny mus poety, tęsknota każdego twórcy…
E pur si muove: „albowiem kocham ciebie o wieczności!“ —
I na odwrót: dla myśliciela i wychowawcy staje się ten pierścień wiecznego wrotu rzeczy wszelkich najpotężniejszem potwierdzeniem życia i jego „woli mocy“: ostatniem „tak!“ i „amen!“ wygłoszonem (w ostatecznem przeciwieństwie do Schopenhauera) nawet wobec bólu… „Zgiń — mówi człowiek do bólu, — lecz powróć! Bo gdzie głęboki ból, tam rozkosz już już się jawi.“ Bo rozkosz głębiej drga i jest w życiu tchnieniem wieczności. Więc jeśli tylko życiową realnością i tylko bólem da się ta chwila okupić… „Hejże, jeszcze raz!“ woła w Zaratustrze nawet „najszpetniejszy człowiek.“ K’woli tej jednej chwili niech powróci wszystko, co się życiem zwało. Bo ta jedna okupi wszystkie inne; ona, i tylko ona

za wiecznem życiem łka,
wieczności chce bez dna, bez dna!

A to błogosławieństwo bólu k’woli rozkoszy, rozkoszy k’woli jej twórczej głębi i doznaniu za życia tchnienia wieczności: oto prawdziwa „śmiechu korona różańcowa,“ oto złote jabłko życia, jakie konający Zaratustra przerzuca uczniom swoim, szepcąc może stygnącemi wargi: „Hejże, jeszcze raz! niech w pierścieniu wiecznego wrotu rzeczy wszelkich powróci wszystko, co się mojem życiem zwało!“ —
Niech więc i dla nas owo wrotu kolisko wieczne będzie raczej odczuciem bezmiernej potęgi twórczych tęsknot w człowieku, raczej doznaniem bezkresnej pełni człowieczeństwa w geniuszu, które samo przez się jest w życiu tchnieniem wieczności. — Z tem uczuciem, z takiemi myślami, łatwo wyrzeczemy się pono wszystkiego, co jest z doktryny i dogmatu w onym „pierścieniu wiecznego wrotu,“ wszystkich nowych artykułów nienowego wyznania.
I z tem jeszcze trudno przyjdzie pogodzić się dzisiejszemu człowiekowi: jego przekonania zdają się mimo wszystko chylić ku temu, że, choćby nawet w świecie rzeczy wszystko już było, każda twórczo ujawniająca się dusza jest czemś, czego jeszcze nie było. A czy te jej wysiłki wpadają w otchłań nicości, czy wplatają się w pierścień wiecznego wrotu rzeczy wszelkich, czy też zlewają się wszystkie w jakąś jednię wszystkokrotną: — by którąkolwiek z tych szali przechylić, bodajby tylko w czuciu ludzkiem, potrzeba takiej potęgi sugestywnych środków, jakiemi nie rozporządza już geniusz poety. Te środki wytwarza geniusz rasy i wieki całe, a czas osłania je majestatem tajemnicy i objawienia.
Oto siłą kontrastu jawić się muszą dawne tajemnice, ujarzmiające myśl ludzką, na progu grobu. Pominąwszy nawskroś wrogi każdemu słowu Nietzschego kres Nirwany, — przypominać się muszą, naogół mniej wrogie, lecz dla pierścienia wrotu bardziej groźne koncepcye Upaniszad (tych Upaniszad wyprzedzających myśl ludzką na tysiącolecia, a będących np. dla Schopenhauera najgłębszemi księgami świata). Według nich, czas jest złudzeniem Avidyi (omamem wrodzonego realizmu). W języku dzisiejszych filozofów brzmi to za Kantem: czas nie jest istnością, lecz formą myślenia.
I czemże jest wobec tego pierścień wiecznego wrotu? — I tu oto jest filozoficznie słaby jego punkt, o który zahaczyć się on może w swym wiecznym obrocie.

Jak umierał Zaratustra? — zapyta może niejeden, zamykając tę niedokończoną książkę.
A czuć, że ona jest niedokończoną, jak nie mają końca wszystkie książki, mówiące o duszy ludzkiej, jak te księgi wschodu, z których Zaratustra pożyczył sobie imienia, a tu i owdzie nawet i formy. Po raz ostatni widzimy Zaratustrę, gdy, promienny niby jutrznia, schodzi z gór naprzeciw, już nie uczniom, lecz samodzielnym dzieciom ducha swego. To pytanie, domagające się mroku i śmierci, może się wydać trywialnym dysonansem, wobec ogromnej pogody owego święta świąt: południa dnia siódmego, kiedy siewca po plon swój schodzi. A jednak ta przyczyna zewnętrzna, kończąc dzieło formalnie, wywołać musi raz jeszcze zadrganie przyczyn ostatnich, i to najsilniejsze.
Tak pytający nie zdziwi się więc zbytnio, znalazłszy w pismach pośmiertnych szkic na Część Piątą Zaratustry, a w jej zakończeniu zarys takiej oto sceny pod tytułem „Południe i wieczność:“
— Miasto zadżumione. Uczniowie powstrzymują Zaratustrę i chcą mu bronić wstępu w mury miejskie: on wstępuje nietrwożny. Przeciągają wielkim korowodem wszystkie formy pesymizmu: żądza „odmiany,“ żądza „nie,“ żądza „nicości.“ Zaratustra daje swe zwykłe objaśnienie: Bóg umarł, miałożby to być przyczyną największego niebezpieczeństwa? Zali nie powinno się to stać powodem największej otuchy? — Opuszczony przez przyjaciół (pociągniętych zapewne w trwodze przed dżumą korowodem pesymizmu) kona sam. Błogosławiąc wszystkim doznaniom swego życia, umiera błogosławiący. —
Przedewszystkiem jest w tym surowym szkicu zapowiedź potężnego końcowego akordu. Pozatem mówi to wiele o „Południu.“ (Chociażby ten korowód pesymizmu, jednak i mimo wszystko w ostatnią godzinę życia, to poniechanie przyjaciół, to błogosławieństwo udzielone nawet dżumie z pełni i nadmiaru własnego szczęścia!) — Do „wieczności,“ do pierścienia wrotu rzeczy wszelkich nie dorzuca ten szkic nic zgoła.
Wiemy wszakże już! — radosne potwierdzanie samego siebie stworzyło ów pierścień wrotu: w radosnem poczuciu dokonanego dzieła życia błogosławi Zaratustra wszystkie swe doznania na ich wieczne wroty, a bezkresna zachłanność takiego szczęścia wszechświat cały za sobą pociąga.

Krańcowe przeciwieństwa mają nieraz bynajmniej nieprzypadkowe ku sobie pochylenia, niby bieguny odmiennej elektryczności, między któremi iskra światła paść musi. A gdy o tych tajemnicach grobu mowa, są jako dwie jedną grozą brzemienne chmury, które wiąże błyskawica. K’woli takim przeciwieństwom niech tu będzie przytoczona modlitwa konającego z upaniszady Isi, modlitwa do słońca, aby rozchyliwszy promienie swe okazało czcicielowi prawdy tajnię bytu. Może krótki błysk światła między temi przeciwieństwami pozwoli przynajmniej wyczuć, co w nich jest z przeciwieństwa dusz i czasów, a co z zawsze jednakiej konieczności ludzkiego ducha:

Jak złotą tarczą przysłonięte
Jest prawdy łono tajemnicze.
O, uchyl słońce twą przyłbicę,
Niech czciciel ujrzę tajnie święte!

„O Słońce, niebios wędrowcze ty samotny, wszechwidzu jedyny, Boże promienny, Pratwórcy synu, rozchyl promienie swe i w siebie wchłoń przepych swój ognisty! Widzę już, widzę postać tę przejasną: Istota w wnętrzu twem — to jestem ja!

„A teraz oddech mój niechaj wchłonie tchnienie wszechświat przenikające, Tchnienie przedwieczne; a ciało to niech ogień w popiół rozsypie… O, duchu, pomnij, na dzieło swe pomnij! O, duchu, pomnij, na swe dzieło pomnij!

Niech Światło wiedzie nas, najprostszą wiedzie z dróg
Do końca wszczętych dzieł, dróg wszelkich świadom Bóg![2]

W zmierzchu bogów wszystkich ten jeden żyje jeszcze w duszy współczesnej i on to w niej rodzi pragnienie drogi do dzieła najprostszej, drogi wolnej do samego siebie! W zamęcie czasów dzisiejszych, wśród „zmierzchu bożyszcz“ wszelkich, wśród ruin i gruzów starych „wartości,“ poprzez trzęsawiska wszelkiej obłudy, pragnął Nietzsche przerąbać drogę do dzieła najprostszą wszystkiemu, co twórcze, co przyszłość wywyższonego człowieka ze sobą niesie. A czy tego władcę przyszłości nazwiemy „nadczłowiekiem,“ czy też człowiekiem tylko w przeciwstawieniu do dzisiejszych skarlałych, istotą o źrzałem i pełnem człowieczeństwie, — to jest przecież tylko rzeczą imienia.
Choć więc podręczniki nie zapiszą Nietzschego między wielkich filozofów, choć „literatury“ nie zmumifikują go rychło, jako wielkiego poetę, stał się on przecie fatalnem przeznaczeniem czasów dzisiejszych: imienia tego myślący człowiek ominąć nie może, jak nie zdoła uchylić się od wewnętrznej rewizyi wszystkich „wartości“ dzisiejszego życia, wszystkich nakazów morału i ideału. Ominąć to wszystko znudzeniem potrafi tylko pajac, przyklejać się do liter i tomów tylko ślimak, karmić się wyłącznie negacyą wszelkich wartości, oraz z konieczności tylko przełkniętym wraz z nią „ideałem,“ zdoła wyłącznie przeżuwacz; wysnuwać wreszcie z tego wszystkiego dyrektywy życiowego łupiestwa umie pospolity opryszek, dla którego każda idea czasu przychodzi w porę, aby pozorować i osłaniać manipulacye zawsze chciwych palców. Zaś szaty rozdzierać będą stale ci wszyscy, którym to łatwiej przychodzi od myślenia i bardziej się ponadto opłaca.
Będzie Nietzsche długie jeszcze czasy „biegnącym ogniem,“ budzącym wszystko gnuśne, wypłaszającym z kryjówek wszystko zakłamane, będzie wreszcie tem, czem od pierwszego wniknienia w życie stać się zamierzył: — „wychowawcą, hodowcą, sfornego chowu mistrzem, który niedarmo nawoływał niegdyś samego siebie: „Stań się, kim jesteś! —[3].





  1. Rzecz wprost niepojęta: Nietzsche ignorował całkowicie pytagorejskie pochodzenie idei wiecznego wrotu. Uważał ją za najszczytniejszą własną koncepcyę, tak przytem w swej potędze przepaścistą i zawrotną, że do objawienia tych swoich najgłębszych myśli przystępował i Zaratustra z tak szczerą trwogą, z tak korną nieufnością we własne siły i z takiem poczuciem musu ich wypowiedzenia, iż „w tę najcichszą godzinę“ dobywa się może uczuciowo najgłębszy ton owego wielkiego dramatu twórczej woli, jakim jest wraz z „Zaratustrą“ i życie Nietzschego.
  2. Tłom. na podstawie przekładu Sitarama Sastri (The Isa, Kena and Mundaka Upanishads) oraz Deussena (60 Upan. des Veda). Angielski przekład doskonale dosłowny i całkowicie martwy, niemiecki z większym niby polotem, lecz i znacznie większą dowolnością. Tylko zestawienie obu może skontrolować polski przekład.
    Ostatni refren jest według komentatora modlitwą otaczających.
  3. Ten szkic „zamiast wstępu“ ma być przedewszystkiem wprowadzeniem i pierwszym akordem dla tych, którzy pisma Nietzschego po raz pierwszy do rąk wezmą. Ani wyczerpujące omówienie spraw duchowości współczesnej, o których tu przeważnie mowa, ani metodyczne rozpatrzenie wszystkich pism Nietzschego w ich rozgałęzieniach w dziedzinę teoryi poznania, nie było i nie mogło być moim zamiarem. Suplement do dzieł wydawanych w przekładzie polskim zawierać będzie studyum tego charakteru innego pióra. Niecierpliwy czytelnik znajdzie tymczasem zarówno w polskim jak i obcych językach niejedną rozprawę „o filozofii“ Nietzschego. W suplemencie znajdzie się wykaz najważniejszych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Berent.