Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 8 263.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ta sprawa duchem będzie obroniona,
Nie błyskiem lufy, nie ostrzem pałasza;
Tu męczenników siła, nie atletów...
A teraz, bracia! — na długość bagnetów!...«

Rzekł, wzniósł ramiona, rozkrzyżował ręce,
Zapamiętany w sobie i olśnięty,
I w modrą jasność, czarnej Bożej męce
Podobny, zaczął iść ten prostak święty...
A hasło w tłum już wpadło, jak rakieta,
Okrzykiem lecąc: — »Na długość bagneta!«

Odbił komendę bór i w tejże chwili
Rąk się podniosła na powietrze chmura,
Od drobnych, jasnych, co jak rój motyli
Wzleciały, do tych, co jako wichura
Mroczna się wzbiły od młota, od kosy,
Chmura rąk, wzbitych, rozwartych w niebiosy

Bezbronnie, strasznych bezbronnością swoją,
Skróś magnetycznej pełnych w sobie siły
Rąk, co po piorun sięgnąć się nie boją,
Co się po niego do Boga zwróciły
I już się palą iskrami złotemi,
Przyciągnąć mocne grom z nieba do ziemi.

Przez chwilę cisza była. Tak ptak wzbity
Zawściąga loty nieruchomo. Nagle
Z tysiąca piersi uderzył w błękity
Hymn starodawny. Lud ruszył. Jak żagle,
Gdy wiatr pod siebie chwycą, na nic wiosła:
Tak nas sama ta pieśń powietrzem niosła.

A wtem zagrały bębny. Jak wąż złoty,
Mieniąc się łuską karabinów, sztyków.
Ruszyły ku nam szeregi piechoty:
Na hufiec duchów hufiec niewolników.