Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 372.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwolna mgłę słońce poranne przebija
I srebrnym krążkiem na niebie się jawi
W otoku rzęsnych tęcz, jakby hostyja,
Naród z monstrancji złotej błogosławi.
A tu ci nagle pobudkę wybija
Klangor lecących wysoko żórawi,
Co na podlaskich błoniach mają roty
Wietrznej konnicy i łężnej piechoty.

Tutaj — inaczej. Tu brudne płachciska
Mgły odymionej po dokach się wleką,
Tłuką, far[1] morski skrawo przez nie błyska,
Pary z kominów świszczą gdzieś daleko...
Coś dech zapiera, coś za gardziel ściska,
Coś ostrym żwirem gryzie pod powieką,
Gdy czarne wory zawdziawszy na głowy,
Idziem tak w gęstą mgłę, gdzie port węglowy.

Aż patrzę, prawie nad samą nam drogą
Człek leży. Chory? Pijany? Zabity?
Tak stanął Marcin Kos i trąci nogą:
Żyw! Nagi leży, łachmanem nakryty,
Twarz w niebo, oczy zapatrzone srogo
W oceanowe pomgliste prześwity,
Wyprostowany i sztywny, jak w trumnie,
Że chociem schylił się, nie spojrzał ku mnie.

Tak trząchnę łachman ów. Płótnianka była,
Nędzą i ziemią na sito zgryziona.
Więc we mnie zaraz dusza się rzuciła,
Klęknąłem przy nim, bom widział, że kona.
— «Kto jesteś, bracie?» — rzekę. Jakaś siła
Błysła mu w twarzy. Przypodniósł ramiona
I rozplątując szkaplerza u szyi:
— «Mazur — zachrypi — i sługa Maryi». —

  1. Far (gr.) — latarnia morska.