Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 342.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odchodził statek. Tak zbyła kłopotu,
Przedawszy dzieci za bilet powrotu.

Murzyn je kupił, ot, w jednej koszuli,
I stał na brzegu ze śmiechem w paszczęce.
To ludzie, co kto przeszedł, na nią pluli;
Ta nic, gorzała tylko w swojej męce.
Już hukli z działa, już w trąbę zaduli,
Już»... Tu Bandyska wzniosła obie ręce:
— «Święta Sodomo! O święta Gomoro!
A skąd się też ta takie matki biorą!»

Przeczekał, aż się przyciszyła sama,
Zaś rzekł: — «Tak stoi ona na pokładzie,
A tutaj dzieci w krzyk uderzą: — «Mama!
Mama!» — Już okręt chyba się w posadzie,
Już płynie, już mu się namknęła tama,
Już pachoł sznury zwinął, już je kładzie,
Wtem wrzask. Wyciągła ramiona do dzieci,
Na burt i w morze. Powiadam Waszeci

(Tu zwrócił do mnei twarz i ściszył mowę),
Że niema jadu, nad serce człowiecze.
Żebyś Waść w piersiach miał gniazdo wężowe,
Żeby ci w mózgu wierciły trzy miecze,
Lżejby ci było. Jedno znam morowe
Lekarstwo, co ci wnętrze tak wypiecze,
Wypali, że już i własnej macierzy
Nie pomnisz! — Wódka. Niechaj mi Waść wierzy!» —

Lecz tu się wszczęły pospólne pogwary,
Co nam króciły czas w onej szarudze,
Iż dzień od nieba do ziemi był szary,
A struga deszczu lała się przy strudze.
Aż ów, najrzawszy dalekie galary,
Rzekł: — «Gdzie robota pewna? Przy ładudze