Iż brzeg był górny a krągły z natury,
Właśnie jakoby wykuty w podkowę.
Bokami brodził gród, jak czynią nury,
Zaś czubem wiercił tę Bożą posowę;
A dym z kominów wprost w niebo tak pędził,
Że miałbyś szperkę w nim, tobyś uwędził.
Pogoda była cicha, rześki ranek,
Jak u nas bywa ku świętemu Janu;
Ostatnie gwiazdy zgasiły kaganek,
Którym w noc świecą Chrystusowi Panu.
Dalekich statków kołysał się wianek
Na nieobjętych falach oceanu,
A te, jak owce w runie, szły do brzega
Z przepaścistego swojego noclega.
...............
W mieście był jarmark. Kipiel[1] sroga. Mrowia
Ludzkiego wrzątek niestrzymany zgoła.
Ledwoś wpadł, jużci od zadu strzeż zdrowia,
Jużci od żeber znów, jużci od czoła...
Strój różny. Tutaj sajeta[2], tu krowia
Skóra z sierzchułą[3], a szastnie gdzie poła,
To nagość łyska pisana w kolory[4],
Jak jajo, onej wielkanocnej pory.
Dopirz[5] wrzask! Każdy cię do swojej kupi
Ciągnie, szamoce, przygwałca i trzyma,
Że człowiek tylko te oczy wyłupi,
A ów mu gębą, jak wiatrem w miech, dyma.
A niech zmiarkuje twój rozum, że głupi,
To cię, jak hubę namiękłą, wyżyma,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 300.jpg
Ta strona została przepisana.