Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 066.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Więc tylko morza huk słychać i chlusty,
Tylko szum fali ucina w pół słowa,
Które tu owdzie padają przerwane
W powietrze ciche i złoto-rumiane.

Aż skoczym nagle: strzał gruchnął po wodzie.
Słuchamy — drugi! Nie bawiąc — wnet trzeci!
Już na pokładzie gwałt, spuszczają łodzie,
Już miczman w czółno wpadł, już jak ptak leci.
— Ohi! — o! — Oho! — A wtem na zachodzie
Wielka nam jasność pół morza obświeci...
Okręt się palił tam! Snać od pioruna,
Bo sroga była i roznośna łuna.

Cudne to było ono widowisko,
Ale się w zgrozę mieniło dla człeka,
Gdy patrzał, jak się tam ludzkie mrowisko
Tłoczy, tratuje, przewraca, ucieka.
Ten w morze skacze, choć łódkę ma blisko,
Bo strach mu krzyczy, że jeszcze daleka.
Insi od wrzasku i dymu szaleni
Sami się naskróś rzucają płomieni.

Kupa tam ludu musiała zaginąć
Od głowni onych, od iskier kurzawy...
Bo się to śmierci nie łatwo uchynąć.
Gdzie woda z ogniem pilnują przeprawy.
Ja sam widziałem: chłop jeden chciał minąć
Maszcisko srodze płonące śród nawy,
Wtem się potyka... A nimbyś zakrzyknął:
«Jezus, Maryja, ratuj!» — w ogniach zniknął.

Więc choć z bezpiecznej patrzyłem ostoi,
Mróz mi przez koście szedł, aże do szpiku...
Bo jest w człowieku, co więcej się boi
Tej niemej śmierci, głośnego niż krzyku.