Przyleciały i wleciały
W chłód do ogródeczka.
A o zachodzie słońca przeciągle i smętnie nuciła:
Zachodź słońce,
Zachodź lśniące,
Złocistą koroną,
Za dębinę,
Za leszczynę,
Za paproć zieloną.
Tak schodziły Dyrkowéj wiosny i lata; w jesieni i zimie miała ona pełno zatrudnień innych: przędła, tkała, chleb miesiła, fasole łuszczyła, zioła suszyła i leczyła niemi sąsiadów i sąsiadki. Rozdając przychodzącym do niéj garsteczki suszonych kalin, róży, czombru, brunetki, tysiączniku i t. d., leczyła od słabości i bólów przeróżnych, przytém rozdawała téż i jałmużny częste pod postacią kromek chleba, garstek krup i mąki, mis gorącéj strawy, szmat staréj odzieży.
Co do jałmużny pieniężnéj, téj nie dawała nigdy nikomu. Zdawało się, że żadna siła ludzka nie zdołała-by wydrzeć u niéj grosza, który raz wpadł do rąk jéj.
A grosze nie wpadały do rąk jéj, ale sypały się obficie. Sprzedawała plony ogrodu swego i wyroby rąk swoich: nici, płótna, dywaniki, które tkać umiała prędko i wcale smakownie, sprzedawała jeszcze jaja, kurczęta, gołębie młode i nasiona ogrodowe, a biorąc