Strona:Na Kosowem Polu 030.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obylić skoczył do swoich. Zrozumiał, że król Łazarz walczy z wrogiem potężnym. Janczarowie, rdzeń, kwiat wojska tureckiego, brali się tam za bary z Serbami pod dowództwem samego cesarza Turków.
— Na pomoc królowi! — rozkazał Obylić. — Za mną!
Jak piorun wpadli jego rycerze w prawy bok środka tureckiego i jak piorun druzgotali ludzi i konie mieczami i młotami. Ale janczarowie nie uciekali przed ich siłą i sprawnością. Stali w miejscu, powstrzymując ich rozpęd jataganami. Z wielkim trudem przepchał się Obylić do króla Łazarza, zostawiając po drodze wielu swych najlepszych wojaków. Wał poległych rósł z każdą chwilą z obu stron. Topniały hufce serbskie, topniały szeregi tureckie, ale do nich spływały z gór nieustannie nowe posiłki.
Wreszcie za plecami Serbów odezwały się trąby bojowe. Obylić obejrzał się. To szedł Brankowić ze swemi hufcami.
— Nareszcie! — zawołał Obylić.
Nagle zbladł... Grad strzał obsypał jego ludzi z tyłu.
To zdrajca Brankowić ze swojém wojskiem, zamiast na Turków, natarł od tyłu na wojsko Obylicia.
— Zdrada!! — krzyknął z rozpaczą Obylić, — bratobójcza zdrada!! Jesteśmy ze wszystkich stron otoczeni!