Strona:Na Kosowem Polu 029.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwilę, zauważył wojewoda, że prawe skrzydło wroga zwraca się ku środkowi, usiłując okrążyć króla.
— Teraz czas na nas! — zawołał, dając znak mieczem. — CHrystus z nami!
Zadudniła ziemia pod kopytami koni, zafurkotały chorągwie, wzbiły się tumany kurzu. Klinem wpadł Obylić w sam środek prawego skrzydła tureckiego, torując sobie po drodze krwawą ścieżkę. Znakomitych rycerzy miał pod swoją chorągwią. Miecze ich wytrącały z rąk Turków jatagany, przecinały szyszaki, jak kruche garnki, rozłupywały czaszki. Surum! surum! (naprzód, naprzód!) — zagrzewali wodzowie Amurata swoich żołnierzy. Ale Turcy, przerażeni siłą ataku i sprawnością przeciwnika, zaczęli się cofać ku górom.
Odetchnął Obylić, odetchnęły jego hufce.
— Gdyby Brankowić chciał uderzyć jak najprędzéj na lewe skrzydło bisurmanów, byłaby bitwa na pół wygrana, — myślał. — Dlaczegóż zwleka?
Skierował konia na wzgórze, z którego można było objąć wzrokiem całą dolinę. Uśmiechnął się z zadowoleniem, bo zauważył, że Brankowić szykuje swoich ludzi do bitwy. Spójrzał na środek wojsk Amurata. Tam pomieszały się szyki, przewalając się z miejsca na miejsce. Turek pchał Serba, Serb Turka. Święta chorągiew króla Duszana ukazywała się to tu, to tam. Chwiała się, jak chwieje się flaga okrętowa na wzburzoném morzu.