Strona:Na Kosowem Polu 007.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szych i najbardziéj w kraju szanowanych wojewodów.
— Jakiém prawem wyróżnił król w obliczu wszystkich książąt Miłosza, pomijając mnie? — gniewał się w duchu pełen pychy Brankowić. — I jam przecież jego zięciem, i moje ramię nie słabnie na polach bitew, a oczy nie tracą bystrości orła!
— Dlaczego zepchnął mnie nasz ojciec na drugie miejsce obok tronu? — myślała z zawiścią w sercu wojewodzina. — I jam jego córką, a córką starszą. Mnie to należało się pierwszeństwo!
Zapał wojenny ogarnął książąt, wojewodów i rycerzy tak jaskrawym płomieniem, iż nie zwracali uwagi na to, co się dokoła nich działo. Nikt nie dostrzegł mściwych, stalowych błysków w źrenicach Brankowicia i drgnień zawziętości na ustach jego małżonki. Nikt nie spójrzał na nich.
Jeden tylko rycerz, oparty plecami o ścianę, zatrzymał na nich wzrok, prześlizgujący się z głowy na głowę, począwszy od króla Łazarza aż do ostatniego wojewody. To spójrzenie bystre, przenikliwe, sięgające do głębi duszy ludzkiéj, przesuwało się pomału, badawczo. Zatrzymawszy się na twarzach Brankowicia i jego małżonki, błysnęło zadowoleniem jakby mówiło: znalazłem, czegom szukało...
Kim był ten rycerz? Miał na sobie suknię i zbroję serbską, żegnał się po chrześćjańsku, jak wszyscy w kościele, ale wy-