Zeznanie Szczepana Grudnia o zbrodniach popełnionych przez Niemców na terenie ogródka jordanowskiego przy ul. Bagatela w Warszawie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Zeznanie Szczepana Grudnia o zbrodniach popełnionych przez Niemców na terenie ogródka jordanowskiego przy ul. Bagatela w Warszawie • Szczepan Grudzień
Zeznanie Szczepana Grudnia o zbrodniach popełnionych przez Niemców na terenie ogródka jordanowskiego przy ul. Bagatela w Warszawie
Szczepan Grudzień

Protokół przesłuchania świadka

15 IX 1949 w Warszawie Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Norbert Szuman, działając na mocy dekretu z 10 XI 1945 (DzURP, nr 51, poz. 293), przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka bez przysięgi, z udziałem A. Janowskiego jako protokolanta.

Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 i 115 kpk. świadek zeznał, co następuje:

Imię i nazwisko: Szczepan Grudzień,
Data i miejsce urodzenia: 22 XII 1904 w Łaskarzewie pow. Garwolin,
Imiona rodziców: Onufry i Weronika z d. Załęczna,
Zawód ojca: leśniczy,
Przynależn. państw. i narod. polska,
Wyznanie: rzymskokatolickie,
Wykształcenie: IV oddziały szkoły powszechnej,
Zawód: robotnik placowy,
Miejsce zamieszkania: Warszawa, ul. Grójecka 204 m. 1,
Karalność: nie karany.

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w mieście na placu Unii Lubelskiej. Wobec rozpoczęcia strzelaniny schroniłem się do bramy domu przy ulicy Bagatela 11. W bramie i na podwórzu leżało dwóch zabitych Niemców. W domu tym byli powstańcy, którzy zresztą wkrótce z domu wycofali się. Po chwili do domu, w którym się schroniłem, wkroczyło sześciu esesmanów, którzy całą ludność domu wyprowadzili na podwórze. Mężczyźni zostali ustawieni pod ścianą domu, ja w ich liczbie. Bojąc się rozstrzelania, skoczyłem do piwnicy razem z nieznanym mi mężczyzną z Bydgoszczy. Piwnicami przedostaliśmy się do domu sąsiedniego – Bagatela 13. Dom Bagatela 11 został tego samego dnia, to jest 1 sierpnia wieczorem podpalony po wyprowadzeniu przez Niemców ludności. W nocy z 1 na 2 sierpnia dostał się do domu Bagatela 13 jakiś nieznany mi mieszkaniec domu Bagatela 11, który mówił, że wszyscy wyprowadzeni z Bagatela 11 mieszkańcy zostali rozstrzelani w ogródku jordanowskim przy ul. Bagatela róg Alei Ujazdowskich. Rzeczywiście 2 sierpnia rano – z mieszkania na czwartym piętrze przy ulicy Bagatela 13 widziałem, jak żołnierze niemieccy rozstrzeliwują ludność cywilną.

Na środku ogródka jordanowskiego płonął duży stos, na którym jak widziałem, spalano zwłoki rozstrzelanych. Na tle domu stojącego prostopadle do Alei Ujazdowskich, stała grupa około trzydziestu mężczyzn w ubraniach, którzy byli przez czterech żołnierzy niemieckich rozstrzeliwani strzałem w tył głowy. Ściana domu, na tle której rozstrzeliwano, była opryskana krwią. Zwłoki rozstrzelanych były zaraz po egzekucji wrzucane na płonący stos. Paleniem zajmowała się grupa mężczyzn w ubraniach więziennych. Cały teren miejsca egzekucji był obstawiony przez uzbrojonych Niemców. Po rozstrzelaniu i wrzuceniu do ognia jednej grupy przyprowadzano z głębi z kierunku alei Szucha następną grupę skazańców. Przerwa między egzekucjami trwała pół godziny, godzinę, rozstrzeliwano grupy od trzydziestu mniej więcej do około stu osób. Przez pierwsze dni widziałem, że rozstrzeliwano także kobiety, zresztą w osobnych grupach, natomiast nie zauważyłem rozstrzeliwania małych dzieci, choć zaobserwowałem wypadki rozstrzeliwania chłopców – tak na oko sądząc – kilkunastoletnich. Egzekucje obserwowałem dzień po dniu. Bodaj na trzeci dzień zauważyłem, że skazańcy musieli się rozbierać przed rozstrzeliwaniem. Po egzekucji widziałem, że Niemcy grzebią w ubraniach swych ofiar i jakieś znalezione przedmioty zabierają sobie. Mam wrażenie, że początkowo ubrania rozstrzeliwanych były też spalane.

Jak już mówiłem, egzekucje trwały dzień w dzień. Do soboty egzekucje trwały od rana do wieczora (mówiąc sobota mam na myśli dzień 5 sierpnia).

W sobotę 5 sierpnia około godziny 15 do naszego domu i sąsiedniego, to jest Bagatela 13 i 15, weszli żołnierze niemieccy i Ukraińcy. Mieszkańcy zostali wezwani pod groźbą rozstrzelania do opuszczenia domów. Wszyscy poza mną, Henrykiem Baranowskim, Stefanem Stelmańskim, dozorcą domu i jeszcze jakimś nie znanym mi mężczyzną zostali wyprowadzeni. Nasza natomiast grupa pięciu mężczyzn ukryła się w piwnicach. Oba domy, to jest Bagatela 13 i 15 zostały tego samego dnia, to jest 5 sierpnia podpalone. W piwnicy ukrywaliśmy się dwa do trzech dni. W międzyczasie dozorca i jego znajomy ukryli się osobno czy odeszli, dość że zostaliśmy już we trzech – to jest ja, Baranowski i Stelmański. Po dwóch czy trzech dniach ukrywania się w piwnicy, korzystając z tego, że dom się już nie palił, przenieśliśmy się w trójkę na strych domu przy Bagateli 13. Na strychu byłem do 14 stycznia 1945 roku. Baranowski i Stelmański zostali tam aż do 17 stycznia, to jest do momentu oswobodzenia Warszawy.

Mam wrażenie, że na strychu ulokowaliśmy się mniej więcej 8 sierpnia. Tego samego dnia wznowiliśmy obserwację terenu egzekucji, to jest ogródka jordanowskiego. Zauważyliśmy, że Niemcy nie spalają już zwłok ofiar na terenie ogródka, lecz w wypalonym skrzydle domu przy Alejach Ujazdowskich. Skazańcy ustawieni w szeregu stali na tle tego domu, mieli się rozbierać, rzędami podchodzić do ściany domu i położyć się. Niemcy rozstrzeliwali pojedynczo. Po wystrzelaniu jednego rzędu podchodził następny – aż do wystrzelania całej grupy. Potem więźniowie zwłoki rozstrzelanych wrzucali na palenisko, mieszczące się wewnątrz spalonego gmachu.

Zauważyłem jednak, że rozstrzeliwania nie miały wtedy, to jest od mniej więcej 8 sierpnia, już tak masowego charakteru jak w pierwszych dniach mej obserwacji, to jest do 5 sierpnia. Wtedy rozstrzeliwano grupę za grupą – można powiedzieć, że kilkanaście takich grup dziennie, teraz, to jest po 8 sierpnia rozstrzeliwano dziennie jedną, dwie kilkudziesięcioosobowe grupy, nieraz nawet po jedno-, dwudniowej przerwie. Teraz rozstrzeliwano już samych mężczyzn. Zauważyłem też, że ubrań już nie palono, co z nimi robiono, nie widziałem, bo pole widzenia miałem częściowo zasłonięte przez domy po parzystej stronie ulicy Bagatela. Mniej więcej koło połowy września, daty nie potrafię dokładnie określić, rozstrzeliwania przybrały znów na sile. Trwało to jakieś dwa-trzy dni. Rozstrzeliwano znowu mężczyzn, którzy przed egzekucją musieli się jak zwykle rozbierać. Potem egzekucje znów zmalały, by zupełnie ustać mniej więcej na przełomie września i października. Potem było już spokojnie. Nadal jednak widzieliśmy akcję palenia całych osiedli, widzieliśmy i słyszeliśmy wysadzanie domów w powietrze. Niemcy do naszego domu raczej nie zaglądali – raz tylko, było to, pamiętam, 1 listopada (mieliśmy kalendarz, stąd mogę podać datę) zajechali do naszego domu dwoma wozami konnymi i przez kilka dni wywozili rzeczy. My na strychu czuliśmy się stosunkowo bezpiecznie – dojścia na strych zarwaliśmy względnie zasypaliśmy gruzem, zgromadziliśmy zapas żywności z mieszkań opuszczonych, który miał wystarczyć nam aż do marca, wodę czerpaliśmy początkowo z wanien, zimą uzyskiwaliśmy ją przez topienie śniegu. Mieliśmy nawet na strychu piecyk, w którym paliliśmy w nocy i przygotowywaliśmy sobie ciepłe jedzenie.

Przy końcu listopada zauważyliśmy, że z kierunku ulicy Rakowieckiej Niemcy prowadzą grupy mężczyzn pod eskortą. Zorientowaliśmy się, potem wobec stałego powtarzania się tej sceny, że ludzie ci używani byli do robót. Do jednej z takich grup roboczych, idącej 14 stycznia 1945 od strony Belwederu na robotę na Polu Mokotowskim, zdołałem się wkręcić, motywując swoje dołączenie się zagubieniem własnej grupy. Po dniu pracy odprowadzono nas do Włoch. We Włochach ukrywałem się do 17 stycznia, kiedy to korzystając z oswobodzenia Warszawy, wróciłem na Bagatelę. Baranowski i Stelmański właśnie opuszczali swą kryjówkę, zorientowawszy się w nowej sytuacji. Rozeszliśmy się jednak wtedy i więcej już ich nie spotkałem.

Tak jak się orientuje, obaj byli ukrywającymi się Żydami, ale kennkarty mieli wystawione na nazwiska Baranowski i Stelmański. Henryk Baranowski, mówiący o sobie inżynier chemii, miałby dziś około czterdziestu lat, Stefan Stelmański, podobno doktor, był starszy – miałby dziś ponad sześćdziesiąt lat. Baranowski mieszkał do powstania w Milanówku u ogrodnika Wiśniewskiego w willi „Warszawianka”.

W sierpniu tego roku, to jest 1949 roku, byłem w Milanówku i dowiedziałem się, że Stelmański i Baranowski jeszcze w 1945 roku wyjechali na tereny Polski zachodniej w nieznanym kierunku.

Na tym protokół zakończono i odczytano.



Ten tekst nie jest objęty majątkowymi prawami autorskimi lub prawa te wygasły. Jest zatem w domenie publicznej. Więcej informacji na stronie dyskusji.