Strona:Romeo i Julia (William Shakespeare) 014.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Nie przeszkadzałem mu w jego dumaniach
I w inną stronę się udałem, chętnie
Stroniąc od tego, co rad mnie unikał.
Monteki. Nieraz o świcie już go tam widziano
Łzami poranną mnożącego rosę,
A chmury swego oblicza chmurami.
Aliści, ledwo na najdalszym wschodzie
Wesołe słońce z przed łoża Aurory
Zaczęło ściągać cienistą kotarę,
On, uciekając od widoku światła,
Co tchu zamykał się w swoim pokoju,
Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiem
I sztuczną sobie ciemnicę utwarzał.
W czarne bezdroże dusza jego zajdzie,
Jeśli się na to lekarstwo nie znajdzie.
Benwolio. Szanowny stryju, znaszże powód tego?
Monteki. Nie znam i z niego wydobyć nie mogę.
Benwolio. Wybadywałżeś go jakim sposobem?
Monteki. Wybadywałem i sam, i przez drugich:
Lecz on jedyny powiernik swych smutków,
Tak im jest wierny, tak zamknięty w sobie,
Od otwartości wszelkiej tak daleki,
Jak pączek kwiatu, co go robak gryzie,
Nim światu wonny swój kielich roztoczył
I pełność swoją rozwinął przed słońcem.
Gdybyśmy mogli dojść tych trosk zarodka,
Nie zbrakłoby nam zaradczego środka.
(Romeo ukazuje się w głębi).
Benwolio. Oto nadchodzi. Odstąpcie na stronę:
Wyrwę mu z piersi cierpienia tajone.
Monteki. Obyś w tej sprawie, co nam serce rani,
Mógł być szczęśliwszym od nas! Pójdźmy, pani.
(Wychodzą: Monteki i pani Monteki).
Benwolio. Dzień dobry, bracie.
Romeo.Jeszczeż nie południe?
Benwolio. Dziewiąta biła dopiero.
Romeo.Jak nudnie
Wloką się chwile! Moiż-to rodzice
Tak śpiesznie w tamtą zboczyli ulicę?
Benwolio. Tak jest. Lecz cóż tak chwile twoje dłuży?
Romeo. Nieposiadanie tego, co je skraca.
Benwolio. Miłość więc?
Romeo.Brak jej.