Strona:Przygody Tartarina w Alpach (Alfons Daudet) 154.djvu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I ja nie! — westchnął Pascalon. — Ta mgła, ta martwa woda, to wszystko razem pobudza mnie do łez.
Brawida użalał się również i wyrażał obawy nawrotu podagry.
Tartarin zgromił ich surowo. Czyż nie było to oczywistym zyskiem, że będą mogli opowiadać za powrotem, iż zwiedzili kazamaty nieśmiertelnego Bonnivarda, że zapisali swe nazwiska na historycznych murach, obok autografów; Russa, Byrona, Wiktora Hugo, George Sand i Eugenjusza Sue?
Nagle, w samym środku tyrady, prezydent urwał, pobladł, poczerwieniał... Zobaczył znany dobrze kapelusik i bujne, jasne włosy... Nie zatrzymując nawet omnibusu, który toczył się dość wolno w górę, wyskoczył, wołając do osłupiałych alpinistów:
— Spotkamy się w hotelu!
— Zonia! Zonia! — wrzeszczał zdala i biegł, przerażony myślą, że jej nie dogoni. Szła szybko, ginąc w tłumie, to wynurzając się znowu. Nareszcie usłyszała, obejrzała się i przystanęła:
— A, to pan?
Uścisnęła mu dłoń i szła dalej. Postępował obok zadyszany i urywanemi słowami usprawiedliwiał się, dlaczego ją porzucił tak nagle, bez pożegnania nawet... Przybyła delegacja... musiał koniecznie pójść na Jungfrau i z tej wycieczki pozostały mu jeszcze na twarzy skazy. Słuchała w milczeniu, nie patrząc nań wcale, przyśpieszając kroku, z oczyma wbitemi w ziemię i jakimś skurczem mięśni twarzy.
Spostrzegł, że przybladła, nie miała już owego dziecięcego powabu, owej anielskości, przeciwnie, surowość i skupiona wola, przebijające dotąd w mowie jeno, rozlały się po obliczu, pełnem wdzięku zawsze i młodzieńczego uroku.