Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXV.

Tyś miał przeprawy, gdzie rzeki się sączą,
Góry i skały niedostępnych szczytów;
Lecz je przebyłeś fortunnie i rączo,
I pierwszyś stanął na ziemi Lechitów.
A on, któremu przybywać tak snadnie,
Miedzowy sąsiad i tak chciwy cześci,
Nie przybył dotąd; któż jeszcze nie zgadnie,
Kogo Fortuna i Niebo obwieści?
Tak i cesarscy szeptali nad cudem,
Bo wyrok Boży jasno był widziany;
A ty, okolon witającym ludem,
Wchodziłeś do nas, jak gośó pożądany.


XXVI.

Gdzie polska ziemia i gdzie polskie miasta,
Głośnem wołaniem przyjęto cię wkoło:
Lud obwoływał, i mąż, i niewiasta,
I rzeźwa młodzież głosiła-ć wesoło.
Skoroś się zrównał z baszty krakowskiemi,
Coraz się okrzyk powiększał ochoczy;
Wszystek lud z miasta i kwiat polskiej ziemi
Tłumnie wybieżał, by zajrzeć w twe oczy.
Tu lekkie włócznie, tam mżą się puklerze,
Tu błyszczy złoto, brylantów potęga,
Tu wylatują na koniach harcerze,
Tu piesze wojsko wije się, jak wstęga.


XXVII.

A wszystek hufy i seciny dworskie,
Z orły, z proporce, swe rumaki toczą, —
Owdzie poważne koło senatorskie,
I stan rycerski, z młodzieżą ochoczą,
I zacna szlachta, każdy pod swym znakiem,
Na pełnych ognia dzianetach przyśpiesza,
A potem wojsko — i cała ta rzesza
Z twoim podróżnym łączy się orszakiem.