Strona:Pod lipą.djvu/003

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
POD LIPĄ...


Nastrojone struny...
Gdzieś od chat bielonych, aż do pól dalekich, na których brzęczą kłosy — — jednych strun tony.
Od kwiecia tych gałęzi zwieszających się nad głowy, do brzęku tych pszczół które, zapasy na jutro czynią — jednej pieśni echo...
I od gromadki pacholąt, tulących się u kolan, aż do wspomnień o ofiarach męczeńskich za „naszą i waszą“ wolność... jednych uczuć szept cichy...
Niema „nas“ ani „was“, tylko jesteśmy „my“, dzieci jednej Matki.
Niema „waszych“ ani „naszych“ dzieci, tylko jest naród który cierpi i walczy...
W męczeństwie i bolu przetrwaliśmy wiele, pójdziemy i teraz dalej nie wstrzymaną siłą.
Przeszłość i przyszłość, to struny tej samej arfy życia która dziś nad nami dzwoni...
Słuchając skarg na ciężkie „dziś“, popatrzmy jak cierpiano wtedy, gdy jękiem i bolem Polska o swem życiu świadczyła...
Nastrojone struny... echo wspomnień dalekich... uśmiech matki... brzęk kos i szmer lipy...

Zdeptany naród dzwoni wielką pieśń męczeństwa.