Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Karmi się uczuciem, cnotą,
Nie chodzi, po niebie lata;
Ssie rosę z kwiatów kielicha,
Subtelną mgłą się okrywa,
Smutna — jak anioły wzdycha
Wesoła — jak ptaszek śpiéwa.

Żona inaczej niestety!
Jej ambrozyą wołowina,
Rostbef, befsztek lub kotlety
A rosą, butelka wina;
Lata, lecz po ziemi koczem,
A do tego czwórką koni,
A jej wdzięków, mgły przeźroczem
Dwustu łokci nie osłoni!

Smutna — to ci łeb świdruje,
Wesoła — dalejże skakać,
Za granicę chętkę czuje,
A nie zechcesz — zacznie płakać;
Ofukniesz się — to cię złaje,
Nazwiesz to głupstwem, warjacją,
Wtedy już spazmów dostaje
I to jest ultima ratio...

Nikt kobiety nie przekona
W tym stanie pełnym słodyczy,
Choćbyś sprowadził Newtona
I z Newtonem nie wyliczy
Że kupić, lub zrobić czego
Nie można. — Masz rubli trzysta?
— Nie mam. . — No to cóż wielkiego?
Daj mi tymczasem czterysta...

I ty sam o własnej sile
I z Newtonem, mógłbyś zgłupieć
Nimbyś dowiódł, że za tyle,
Czegoś tam nie można kupić;
Bo na wszystko jest gotowa
Racja, co wszystko przecina,