Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeden człowiek tę dobroć ocenić Twą może
A jakże Ci dziękuje rzadko Wielki Boże!
Bo zajęty sam sobą nawet zapomina
Obowiązków wdzięczności, ciążących na syna
Tejże wielkiej przyrody — i w głupiej swej dumie
W głupiem zarozumieniu, przy nędznym rozumie
Wyrobiwszy teoryą ciasną i dziecinną
Dowodzi, że to tak jest — bo tak być powinno;
I pochlebiając własnej dumie oraz złości,
Nawet dla Boga nie chce mieć uczuć wdzięczności!
A czegóż to jest skutkiem? także tej oświaty,
Której kraj nasz choć biedny — lecz sercem bogaty
Nie miał jeszcze do tyla, by dla swej wygody
Zaparł się Boga, bliźnich i wielkiej przyrody,
Przyrody! którą codzień w wszystkich kątkach świata
Zabija i zaciera postęp i oświata!
Używajmyż jej darów, wdzięków i hojności,
Póki je jeszcze mamy, pókiśmy w możności
Patrzeć na nią jak dzisiaj — i módlmy się rzewnie,
Jak się modli natura cała nasza śpiewnie
Dziękując Najwyższemu za tak wielkie dary.
Bo jak zniknie nam kiedyś ten świat z oczu stary,
Jak rozmnoży się ludność i napcha się wszędzie,
Będzie massa ludności, ale serc mniej będzie!
I w tym napływie ludzi, wyobrażeń nowych,
My sami zapomnimy o starych a zdrowych,
Zasadach — a wyszedłszy z dobrego nałogu,
Gotowiśmy zapomnieć o wdzięczności Bogu!
Lecz jeszcze to daleko, i jeszcze w tym stanie
Póki my, Bóg pozwoli, że wszystko zostanie
I daj to panie Boże! bo wolę głos krzyka
Beczącego nad błotem, jak goddam Anglika,
Wolę wrzaski żurawia co jagody zbiera,
Jak paplot francuskiego komiwojażera,
Wolę bełkot cietrzewia, jak szwargot niemiecki,
Milszy mi talent głuszca, jak tenor wenecki.
A pewnie o parcyalność nikt mnie nie obwini,
Gdy powiem, że przekładam rochot dzikiej świni
Nad głos pełen «piszności» podróżującego
Mit groisse fanaberie żyda warszawskiego,