Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I ta, choć z wielu względów ze złej uważana
Strony, zależność chłopa od swojego pana,
Który pan choć nierzadko szturchnie i połaje,
Ależ zato w potrzebie zapomogę daje,
I wskazując na obszar łąk, lasów i roli
Mówi do włościanina: «bierz bracie do woli,
Byleby dla mnie było». Inaczej to będzie,
Gdy się cywilizacya porozlewa wszędzie
I wciśnie w każden kątek dzikiego dziś kraju,
Wtedy suum cuique w chwalebnym zwyczaju
Będzie, i każdy swoje dzierżąc w ciasnej dłoni
Za pieniądze kup sobie, darmo, niech Bóg broni.
Wtedy biedny Poleszuk, dziś przyzwyczajony
Dla spieczenia kawała słoniny wędzonej
Zrąbać sosnę masztową, oj będzie niemało
Musiał potem się zalać, by ogrzać swe ciało,
Bo mu jednej gałązki niemiecka czereda,
Choćby umierał z chłodu, bez opłaty nie da!
Oj te puszcze, te lasy, te wielkie obszary
Obfite w ptactwo, zwierza, wprawdzie i w komary,
Które nie są zabawne, — jakże mnie was szkoda,
Kiedy wasza dziś dzika, lecz piękna przyroda
Ręką cywilizacyi tak się przeistoczy,
Że ani nasze serce, ani nasze oczy
Nie znajdą ani śladu tych rzadkich piękności,
Które były rozkoszą dni naszej młodości!
Patrz, w tem miejscu gdzie bywał sławny tok głuszcowy,
Jakie ogrody, pola, i dwór jaki nowy,
Malowany i piękny, ogrodzony szczelnie,
A w nim Niemców rodzina tyje najbezczelniej;
Z tego mchu, gdzie to kiedyś z pod wyżlicy suki
Biłem po sto sztuk naraz młode ciecieruki,
Holender zrobił łąkę, zieloną aż miło,
A biednych ciecieruków jak nigdy nie było;
W tym ostępie, gdzie dziki trzymały się wiecznie,
Czterdziestu kolonistów Niemców, najbezpieczniej
Pociąwszy piękny ostęp w drobne kawałeczki,
Żyją sobie jak wieprze wygodnie, bez sprzeczki,