Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bliźniego kochać mogę, nie tyle jak siebie,
Bo to jest niemożnością nazbyt oczywistą;
Ale kocham, naprzykład, tyle kocham ciebie,
Ile wasan mnie kochasz, panie moralisto!
To jest, gdyby jednemu przyszło skoczyć z dachu,
Zawsze wolałbym lepiej, żebyś wasan skoczył;
Bo wiem, że gdybym tonął, pewnobyś sam w strachu
Dla moich pięknych oczu nosa nie zamoczył.

I miłosiernym moi panowie być mogę,
Tyle tylko o ile zbytek mam pieniędzy,
Bo inaczej bliźniego może zapomogę,
Ale sam najniezgrabniej umrę potem z nędzy;
Słowem jeśli człek tylko ma ile mu trzeba,
A na jałmużny nie ma, musi stanąć na tem,
Że, aby miłosierdziem dokupić się nieba,
Nie dość jest pięknych chęci — trzeba być bogatym.

A tu właśnie jak na złość, sami powiadacie,
Że ubóstwo jest jedną z wielkich cnót chrześciańskich!
Lecz ubogi nie może, sami to przyznacie,
Miłosierdziem dostąpić trudnych wrót niebiańskich.
Bogaczowi, wiadomo, niepodobna także
Pójść do nieba, a zatem proszę bardzo ciebie,
Kochany moralisto, powiedz mi jednakże,
Wśród tych wszystkich zawikłań — kto też będzie w niebie?

Nie wznoś pobożnie ramion, moralisto drogi,
Słysząc moje bluźnierstwa; dosyć was na świecie,
A nie słyszałem dotąd, żeby który nogi
Poderwał dla bliźniego; — to zaś, co pleciecie
O ludzkich powinnościach, zróbcie w setnej części
Sami u siebie w domu, z żonami i z dziatwą,
A nie wątpię na chwilę, że Bóg wam poszczęści,
Lecz zobaczycie sami, że to nie tak łatwo.

Jeśli mi pokażecie własnemi przykłady,
Że człek pozbyć się może wszelkich swych słabości,
Jak zobaczę wyraźne i skuteczne ślady,
Tak waszych pięknych chęci, jak doskonałości,