Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

«Rozdaj pomiędzy biednych wszyściutko co mamy,
«I pozwól się zamęczyć, albo chodź na puszczę,
«Dzieci zaś Panu Bogu w opiekę oddamy,
«Chodź....» — «Czy ty zwarjowałeś? dalipan nie puszczę.
«Hej! Bartłomieju, Janie!« — Jak panie nie skoczą,
Jak się nie rzucą na mnie Bartłomiej z Walentym,
Do łóżka, krew puścili, łeb mi w lodzie moczą..
Dostańże tu ochoty zostać u nas świętym.

A coby było ze mną, gdyby mi do końca
Gnostycznej walki z ciałem dotrwały zamiary.
W wilgotnym gdzieś ostępie, do zachodu słońca
Jużby w większej połowie zjadły mię komary.
Litwa nie Azya mniejsza, na sośnie i brzozie,
Nie rosną ani figi, ani też banany,
A i świętemu trzeba coś więcej jak kozie,
Co od biedy gryść może liść z drzew osypany.

Po pierwszej zaraz nocy w ten sposób spędzonéj,
Dostałbym już tyfusu, i albo w tym stanie
Zostałbym przez niedźwiedzie lub wilki zjedzony,
Albo też chłopek jaki słysząc me stękanie,
Przebrawszy się przez błoto, znalazłby świętego
W najopłakańszym stanie nędzy i niesromu,
I wziąwszy litościwie na wóz pół żywego,
Odwiózłby po dwudniowej pokucie do domu.

Sami zatem widzicie, że się żadną miarą,
Nie mogę wyrzec świata i powabów jego.
Martwić ciało jest piękną zapewne ofiarą,
Ależ bo nasze ciało kiepskie i bez tego.
Wzmacniać ducha rozumiem, lecz wzmacniać rozsądkiem,
Nauką, doświadczeniem i ścisłem pojęciem
Własnego stanowiska, nie zaś tym porządkiem,
W który dzisiaj chcąc wierzyć, trzeba być dziecięciem.