Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DO PANÓW MORALISTOW.




Panowie moraliści, którym całe życie
Tak światowa bezbożność straszliwie dokucza,
Że już, aż w uszach bębni, tak na nią krzyczycie,
Choć żaden z was nie robi tego, co naucza,
Kiedy już nam przykładów nie dajecie z siebie,
Tak iżbyśmy prostując niecne życie nasze,
W waszej kiedyś kompanii mogli zasiąść w niebie,
Gdzie już może mniej głośne będą krzyki wasze,

Dajcie nam choć w teoryi pełne światła rady,
Jak mamy żyć na ziemi, — wam to łatwo przecie:
Objawcie wasze myśli, i wasze zasady,
Powiedźcie raz nareszcie czego od nas chcecie.
Ale mówcie wyraźnie, nie ogólnikami,
Które bardzo szanuję, choć rzadko rozumiem,
Bo te tak łatwo mówić, że nawet czasami,
Jak jestem w wenie głupstwa, sam je mówić umiem.

Lecz pytam was panowie, szczerze i uczciwie,
Jak nędzarz, który wzywa możnego pomocy,
Co mam robić codziennie, aby żyć cnotliwie,
Od w pół do szóstéj z rana, do samej północy;
Bo przypuszczam, że śpiącym w zatrudnień natłoku,
Raczycie dawać pokój — bardzo naturalnie,
Człek bowiem czy śpi na wznak, czy na którym boku,
Byle nie nadto chrapał, zawsze śpi moralnie.