Strona:PL Zofia Rogoszówna - Pomyłka jastrzębia.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nasz tatuś — rezolutnie odpowiedział najstarszy ptaszek. Tatusia złapał raz jeden szewc i trzymał w klatce. Ten szewc był bardzo muzykalny, umiał grać na harmonii, a jak szył buty, to gwizdał. A nasz tatuś też był muzykalny i zaraz się wszystkiego nauczył, a potem uciekł z klatki i ożenił się z mamusią i nas także śpiewać nauczył.
— Patrzcie, patrzcie — kręcił głową Imci pan Jastrząb — nic nie wiedziałem o muzykalności waszego ojca (bo Jastrząb myślał o mężu Sowy, nieboszczyku Puchaczu). — A któryż to z was układa te wierszyki?
— On! — powiedział najstarszy szpaczek (bo domyślacie się, że to byli synkowie pana Szpaka, tego samego, który na jarmarku przygrywał do tańca ptakom) i wskazał pazurkiem średniego braciszka o sprytnej mince i figlarnych oczkach.
— Skoroś taki zuch, to możebyś i dla wujka ułożył jaką piosenkę? — zapytał pan Jastrząb.
— Dobrze, wujciu — odparł mały szpaś — tylko że, proszę wujcia, ja mam taką zasadę... taką mam zasadę...
— Jakąż ty masz zasadę? — pytał pan Jastrząb, rozbawiony zakłopotaniem malca.
— On ma, plosę wujcia, taką zasadę, żeby