Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wybuchnąć!... Ale Mucya nie dawała powodu do scen gwałtownych, cicha i skromna, krzątająca się w domu, jak duch opiekuńczy. Gdyby nie jej rządność i oszczędność, zacząłby się ten złoty gmach kłamanego dostatku już rysować, góra bowiem tabliczek woskowych — niezapłaconych rachunków — rosła z każdym dniem coraz wyższa i wyższa.
Publiusz zresztą nie wyróżniał Mucyi, chociaż rozmawiał z nią chętnie. Był i dla niej tylko uprzejmym.
Podrażniona jednak zazdrość Tullii czuła, że przyjaźń trybuna skłania się w stronę jej synowicy. Mówiły jej to spojrzenia, szybkie, prawie niepochwytne, i głos, który miał zawsze tony miękkie, ilekroć się Publiusz do Mucyi zwracał.
— Miałażby ona?...
Tullia zerwała się z sofy, jakby ją ukryty gad ukąsił, i zaczęła znów biegać po pokoju. Z oczu jej sypały się iskry.
— Pókiż tego będzie? — syknęła przez zaciśnięte zęby.
Nagle stanęła przed ogromnym biustem cesarza Augusta, spoczywającym na słupie bronzowym. Obejrzawszy go uważnie ze wszystkich stron, przyłożyła palce do małej nieznacznej wypukłości, znajdującej się pod piersiami i nacisnęła. Marmur otworzył się i ukazał we wnętrzu swojem, w wydrążeniu, szereg flakonów i sztyletów.
Wyjąwszy jednę z buteleczek, podniosła ją Tullia do światła.
— Trucizna Lokusty — wyrzekła półgłosem, przypatrując się ciemnemu płynowi. — Prędzej i sku-