Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokoleń, milczące, jak one. Tu i owdzie świadczyły wieńce, rozwieszone na drzwiach grobowców, o wdzięcznej pamięci żyjących. Ale nie wiele było tych śladów miłości, sięgającej w krainy cieniów.
Żałobny orszak posuwał się wolno środkiem drogi, nie zwracając uwagi na wieśniaków, śpieszących do miasta na targi wieczorne. Minął grób Scypionów, Fabiów, Hortensyów, szereg mniejszych i większych pomników, w znacznej części opuszczonych, porosłych zielskiem, i zatrzymał się dopiero naprzeciw bramy tryumfalnej Druzusa.
Tu wznosiła się wśród gęstego klombu drzew i krzewów, oddalona nieco od ulicy, wysoka okrągła wieża z kamieni gabińskich, podobna do narożnych baszt obozu warownego.
Wichry, deszcze i czas porysowały mur, utworzywszy liczne szczeliny, w których zasiały się mchy i rośliny pnące. Nad nizkiemi drzwiami murowana była stara tablica marmurowa, a na niej czernił się świeży napis, zawierający tylko dwa wyrazy: „grób Korneliów.“
Kiedy służba ustawiła lektykę obok wejścia do podziemia, wysiadły z niej Tullia i Mucya. Obie miały na sobie długie, czarne płaszcze, pokrywające zupełnie białe suknie, i niosły wieńce z liści laurowych.
— Przy grobie przodków mojego męża należy się tobie pierwszeństwo — odezwała się Tullia, podając Mucyi czarny welon — tylko bowiem z rąk urodzonej Kornelii przyjmą cienie Korneliów ofiarę chętnie, jak uczy wiara naszych ojców.