Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 393.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Jekaterynburgu musieliśmy się pożegnać z koleją, a że tam z powodu w części już zbudowanej kolei poczta rządowa jest zniesiona, więc trzeba było się zwrócić do prywatnego przedsiębiorstwa.
Bierzemy t. zw. »wolne«, t. j. po prostu od chłopa wynajęte dwie trójki, również od niego wypożyczamy za 10 rs. sanie koszowe, t. j. oplecione, raczej przykryte plecionką z łyka lipowego. Śnieg wali, wiatr lodowaty, szalony, my jednak ruszamy saniami otwartemi. Na szczęście moje kupuję w ostatniej jeszcze chwili pimy (baćkory) ogromne i baszłyk. I jeszcze na szczęście nasze droga prowadzi przez lasy, bory śliczne i coraz piękniejsze. Przejeżdżamy Ural mnóstwem odnóg wyższych i niższych, naszą drogę przecinających. Ural, owa granica między Azyą a Europą, jak wiadomo, ni znaczny, ni wysoki, w wielu miejscach jednak nader malowniczy, pokryty na południowych stokach ślicznym istotnie lasem jodłowo-sosnowym.
Wieczorem przy gwiazdach i mrozie okrutnym zajeżdżamy do michajłowskiego zawodu dla zmiany koni. Wjeżdżamy na podwórze gospodarza, który nam dalej konie wynajmuje. Nic ładniejszego nad to wielkie podwórze zamożnego jeszcze chłopa sybirskiego, od śniegu i nawałnic całe zasłonięte dachem. Parobczaki tłuste, gospodyni tłusta, konie pękają od owsa, krowy ledwie chodzą, tak objedzone, kot ruszać się od sadła nie może; wszystkim tu dobrze, ciepło, dostatnio. Gościnność, uprzejmość tych ludzi wszelkie wyobrażenie przechodzi. Ruszamy dalej — wleczemy się tym razem 8 godzin 35 wiorst. Droga nieciekawa, śnieg coraz głębszy, konie brną po brzuchy, sanie skrzypią, jęczą, ledwie się ciągnąć dają. Wschód słońca domraża nas swym widokiem; wstaje ono takie blade, a takie iskrzące; niebo niebiesko-zielone, istnie lodowate. W chwil kilka po wschodzie mgła gęsta się podnosi, chmury zakrywają horyzont i zaczyna nas prześladować na nowo nieubłagany wróg — śnieg. Nikt pojęcia nie ma, kto nie skosztował, jak dokuczyć może śnieżek ten padając, nie dając chwilki spokoju, łaskocąc nos, oczy zasypując, gębę przysypując — i to przez 48, lub 72 godzin bez ustanku.