Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 389.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koni i ludzi co niemiara wciska się na tę nieszczęsną nawę. Wtedy znowu gromkiem głosem ja do strażnika: Słuszaj! twoja w tem głowa; jak się będziem topić, to ja ciebie wpierw ubiję! Strażnik się klnie, że przejedziemy szczęśliwie. Żegnam się krzyżem św. — i ruszaj! Przewoźnicy, wszyscy chłopi jak dęby, czekali tymczasem, nie aż ja się wykłócę, ale aż się odkryje miejsce wolniejsze między krychą. Nagle powstaje wrzask między przewoźnikami: Puskaj! Puskaj! Patrzę na szugę; istotnie przed nami rozwarła się jakby ulica; w nią to trzeba nam wpaść, inaczej nie przejedziemy. Dalej rabiata! a rabiata wiosłuje teraz z taką siłą, że aż wiosła jęczą; jeszcze chwila, i dopadamy do owej ulicy, jesteśmy w niej, między lodami zamknięci z trzech stron; przed nami, Bogu dzięki, wolniejsze miejsce. — Ale to wolne miejsce zwęża się coraz, nareszcie poczynać niknąć! Wrzask znowu straszliwy na promie; wszystkie konie sprowadzamy na stronę, od której lody płyną; my wszyscy również tam przechodzimy, by ciężaru dodać. Szczęściem szuga to dopiero, a nie kry jeszcze, to śnieg przymarznięty, a nie lód, więc poddaje się ciężarowi i zamiast nas podnosić, sam w głębie rzeki się nurza. Po kilku chwilach jeszcze emocyi, jesteśmy przy drugim brzegu i uratowani.
Wyjeżdżamy więc z przewozu; tymczasem śnieżek mokry przemienia się w krupy, krupy w deszcz, mróz zupełnie folguje, błoto robi się szkaradne; wleczemy się jak z mazią; o gdyby się tylko wlec — ale te wyboje, te dziury! tarantas skacze jak opętany; mnie kolki spierają, mego strażnika coś w dołku zaczyna bolać. Im bliżej Tiumenia, tem droga gorsza się robi. Przywlekamy się do Jerymu, miasteczka powiatowego. Tu nocuję, bo noc ciemna, że oko wykol. Śpię jak zabity, w tarantasie jak zwykle. Skoro świt, ruszamy dalej. Pierwsza stacya jaka taka, druga okropna; tarantas tańczy taką sarabandę, że doprawdy zniecierpliwiłby anioła! chwilami uderzenia i skoki tarantasa tak gwałtowne się robią, że jamszczyk na koźle nie może się utrzymać. Tak znowu dzień cały przechodzi.
Wieczorem mój strażnik już nie może dalej, prosi o za-