Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 320.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szkapki małe, kościste i żylaste; noga, kopyto jak modele w muzeum, okrutne ogony, szalone grzywy, często jednak od uszu do kłęba strzyżone, tylko przy kłębie zostawiona potężna kępa włosów, by przy wsiadaniu było za co chwytać. Powiedziałem szkapy, bo nie lepiej wyglądają te koniki, często jednak przebija w nich nieco szlachetniejsza krew, może perska lub arabska. Ale co za wytrzymałość tych szkapiąt; niechże to nasze, niech angliki potrafią! Jazda jest w następujący sposób urządzona: wynajmuje się, np. jak ja, za 35 taelów (czyli 30 rs.) telegę kitajską; na dwóch dyszlach tego wozu kładą ogromny, gruby pal poprzeczny, przywiązany do dyszlów za domocą sznurów; na dwóch końcach pala znowu sznury wolno wiszące. Pod górę znaczną, z której wczoraj zjechaliśmy, musimy się znowu wdrapać, by się na step czysty dostać; tu więc ciągną tę moją telegę, jak zwykle, zaprzężone trzy szkapy. Dopiero na górze, na stepie, podjechali Czahary pod ten poprzeczny pal co łączył dyszle, dwóch z nich wzięło końce pala przed siebie na siodło, trzymając go własnemi udami i kolanami, dwóch innych pociągnęło za sznury umieszczone u końca pala, jeden najstarszy wydał straszny okrzyk, za nim ryknęli wszyscy, konięta się zaparły na zadach i cała ta dziwna kombinacya jeźdźców i telegi ruszyła galopem naprzód.
Nie mogę nie zanotować tego wschodu słońca, na tymże stepie. Coś przecudownego! zwolna cicho słońce wstaje, chce budzić step, ale step obudzony już. Dawno koniuchy wywiedli konie na paszę, bydło właśnie wychodzi; wielkie jakieś i dziwaczne skowronki ruszyły się i świegocą po ziemi. Rosa lunęła na trawy; słońce ją poczyna wypijać, a kwiaty wdzięczne słońcu tysiące woni, kadzideł w niebiosa ślą. Cudownie, wesoło, swobodnie; step taki zielony, taki śliczny! Ruszyłem, mówiąc z Sienkiewiczem, rysią, przodem; szkapa pode mną siwa, wesoła; pod moim cieniem, owym małym mandarynkiem, który mnie ani na krok nie odstępuje, kasztan łysawy, drze jak opętany. Orszak cały z tyłu został, telegi i Czaharów nie widać, spokojnie więc i cicho było wkoło; zdala słyszę śpiew dziki, urywany. Nagle tętent koński coraz bliżej,