Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 248.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czeka tu na mnie. Następuje prezentacya szefa miejscowej policyi; wysiadamy. Przez szpaler utworzony wśród tłumu ciekawych, którzy w milczeniu się kłaniają, ruszamy ku hotelowi. Tu dopiero właściwa prezentacya. Nasz pan urzędnik wali czołem o ziemię; ja się kiwam jak mogę, bacząc przytem, by na nos nie rymnąć, bo cała ta operacya odbywa się siedząc, czy klęcząc na ziemi, bez krzesła, tylko z poduszką mięciutką, ale i malutką, służącą za pośrednika między siedzeniem a ziemią. Rozmowa trudna przez tłumacza i nudna, dowiadujemy się jednak, że za pomocą steam-lunchu, który telegrafem tu sprowadzono, możemy schwytać statek odchodzący dopiero o czwartej w nocy. Obiad, do którego tych urzędników zapraszam — wino moje im smakuje — a ponieważ nic zupełnie nie znoszą, więc wraz z barwami szkarłatnemi, w które się twarze stroją, rozwiązują się i języki. O wpół do dziesiątej w nocy ruszamy i dobijamy szczęśliwie do »Satsume-Maru«, na którego pokładzie, mimo niesłychanego zimna, tych parę wierszy notuję.


Mori, w pobliżu Hakodade, nad Volcano-bay, 14 maja.

W Hakodade, zajechawszy, znaleźliśmy się co się nazywa na bruku. Nikt z nas nie wiedział, gdzie i którędy się obrócić. Pokazują nam hotelik niby europejski, utrzymywany przez Chińczyka; brud nad brudy; niesposób! Szukamy dalej, — widzimy kościół, musi być katolicki; wszakże tu ma być misya. Znaleźliśmy; przewodnik mój, owa nieszczęsna przyczepka do mej nogi przywiązana, małpa japońska, umiejąca rzekomo po angielsku, z rzeczami idzie szukać dachu, my do misyi. Wielkiej, jak zawsze, zacności misyonarz, O. Berlioz, Sabaudczyk, przyjmuje nas. Czytał swego czasu w którejś z głupich gazet Jokohamy moje nazwisko, więc traktuje mię per monseigneur — i nieźle na tem wychodzę. Ponieważeśmy o głodzie i chłodzie, bo też okrutnie zimno na dworze, więc poczciwi misyonarze na gwałt gotują, warzą — i śniadamy.
Mieliśmy tego samego dnia odpłynąć do Satpuro, ale