Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 160.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieleby na to same kostiumy kosztowały? to niepotrzebny, nieużyteczny wydatek, więc tylko kopie insygnij pokazuje — może ma racyę.
Na drugi dzień przyjął nas wice-król u siebie. Z eskortą 25-ciu ludzi, świątecznie przybranych, ruszamy ku pałacowi; choć lecimy co tylko nasi ludzie ujść mogą, trwa to dobre pół godziny. W końcu mijamy jeden niewielki, brudny, opuszczony, trawą zarosły placyk, potem drugi; nareszcie nasze wojsko staje, tworzy szpaler; stado ciekawych i dzieci pędzi za nami aż po ogromne, drewniane, znowu wejścia do świątyń i pagód przypominające wrota, na których, jak zawsze, gwaszową farbą wymalowane, trzeszczą na nas straszne ślepia bóg sprawiedliwości i wojny; te wrota się otwierają. Za niemi rodzaj bramy czerwonem suknem obitej, przed nami niewielka, dość nizka, dziwaczna hala; lektyki stają. Wychodzimy; przyjmuje nas dwóch sekretarzy, jeden młodziutki, mówi expedite po angielsku i niemiecku. Prowadzą nas przez krużganek wązki i ciemnawy; tu spotykamy wice-króla. Nie wysoki, chudy, nie ogolony, słaby czarny zarost, twarz pergaminowa, oczy małe, sprytne; na głowie ów mandaryński kapelusz czarny filcowy, okrągły, z podniesionymi do góry brzegami, u szczytu koralowy guzik, z pod którego ku tyłowi zwiesza się pióropusz długi czarny, z włosienia końskiego, znak bardzo wysokiej godności. Kapota czarna o malutkich guziczkach złotych, pod nią widoczna druga, niebieska, futrem jakiemś białem podbita. Palce długie, chude, zeschłe, pewnie od miesiąca nie myte; paznogcie długie jak szpony, nigdy nie czyszczone, żółte, czarno zaprawne; krząka i pociąga nosem obrzydliwie. Ale sprytnie w świat patrzy, uchodzi za największego dziś literata chińskiego, jest zaciekłym i nieubłaganym wrogiem białych — ale niesłychanie grzeczny. Stara to jednak i znana finta wszystkich wschodnich ludów; nikt się już na te uśmiechy, szczerzenia zębów, picie zdrowia co chwila, nader serdeczne witanie za pomocą podnoszenia obu rąk ku czołu (czin-czin) nie łapie.
Rozmowa najnudniejsza, banalna w czasie tej wizyty, jak to zwykle bywa, gdy przez tłumacza rozmawiać trzeba.