Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mię dziwią. Wkoło tej wielkiej, setki małych figurek Buddy: to ex-wota z gliny wypalane, następnie złocistą glazurą szklaną polewane.
Gdy tak stoimy i gapimy się na tego kolosa — budzi nas z ekstazy hałas jakichś drewien rzucanych na kamień. O dziwo! to nasz kelner Chińczyk, z największą powagą i nabożeństwem, stawia Buddzie pytania. Pzykucnął na ziemi, ręce wzniósł po wysokość głowy, dłonią do Buddy obrócone — i oddał najpierw pokłon potrójny (dworski ukłon chiński). Dalej wyciągnął dwa kawałki drzewa, formy rogala, okryte chińskiemi literami; rzucił raz, drugi i trzeci drewniakami o ziemię, za każdą razą uważnie odczytywał napisy, studyował jak się drewienka układały, z czego dowiadywał się, w jakiem obecnie zdrowiu są jego rodzice i krewni, i o innych jeszcze kwestyach, z któremi nie chciał się nam zdradzić. Potem znowu się pokłonił i rozpoczął modlitwę dziękczynną. Wydobył z kieszeni ogromny papier żółtego koloru (wszystko co się do cesarza i bogów odnosi, jest zawsze żółtego koloru). Na papierze widniały wielkie a ponsowe imiona Buddy. Papier zapalił u świętego ognia i wyniósł przed świątynię. Tu znowu zaczął się kłaniać, ale nie długo, bo papier mu w palcach jakoś bardzo prędko się spalał; poczem wsadził go do jakiegoś niby piecyka, naśladującego kształtem wieże chińskie kilkopiętrowe, który stał w przedsionku świątyni. W tej chwili rozległa się strzelanina, jakby pluton wojska rozpoczął ogień. Narazie zgłupieliśmy, nie wiedząc co się stało, zwłaszcza, że sprawca tego wszystkiego, ów kelner nasz, najspokojniej, wzrokiem dość obojętnym, patrzył na ów piec-armatę, a doczekawszy się ostatniej detonacyi, z pewnem jakby znudzeniem wrócił do swojej łódki, nie obejrzawszy się już nawet za swym Buddą. Dalejże my więc pytać Phya-Smuth'a: what is that? — a Phya szeroko się uśmiecha, i widocznie kontent, że znalazł coś co nas zainteresowało, poczyna tłumaczyć, że Chińczycy na zakończenie modlitw zawsze spalą, według zamożności osobistej, pewną ilość prochu, aby przepłoszyć nieczyste duchy, które jak muchy do miodu, do modlącej się duszy zla-