Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Służący. A skąd proszę pana? Dawniej panowie nigdy się po takiemu nie przebierali.
Lechicki (j. w.). No, to cóż zrobimy?
Służący. Możeby Mośka zawołać, on to umie, bo zawsze w pasie chodzi.
Lechicki. Głupiś!... Trzymaj! (Okręca się znowu). No, niech będzie!... Teraz jako-tako. Wiąż!
Lokaj (w kamaszach, w liberyi bogatej, wychodzi z prawej i idzie na lewo, niosąc bukiety w wazonach).
Lechicki (do lokaja). Pan Juliusz już gotów.
Lokaj. Kończy się ubierać, proszę pana.
Lechicki. A banderye wyjechały już naprzeciw księcia?
Lokaj. Właśnie, ich tam pan Bajkowski szykuje za stodołami. (Wychodzi).
Służący (wiążąc pas). Będzie bieda z tymi muzykantami, proszę pana.
Lechicki. No, dlaczego?
Służący. Zwyczajnie, jak żydy — do konia to nie włożone, więc mają strasznego boja. — Ja myślę, że oni nie dosiedzą na tych koniach.
Bronia (w negliżowej sukience i fartuszku, wchodzi z lewej, zarumieniona od gorąca w kuchni). Mój ojczulku, niech też ojciec idzie do tych kucharzy i zburczy ich porządnie, bo ja sobie już z nimi rady dać nie mogę... Takie to butne, nieusłuchane, że okropność!
Lechicki. Ale bo widzisz, moja kochana, to nie tacy zwyczajni, odpustowi kucharze, co ich można traktować byle jak... To artyści w swoim rodzaju. Kosztowało to niemało trudu i pieniędzy, żeby ich sprowadzić ze Lwowa na tych kilka dni.
Bronia. To też zbytkują i wydziwiają, że strach!... To im złe, to nie dobre; ten woła cukru, tamten madery, a masła, to mi już cały zapas wyszafowali.
Lechicki. No, to darmo, moja kochana — jak trzeba, to trzeba. — Cóż ja na to poradzę? Skoro Julek tak zadysponował...
Bronia. Ach, ten Julek! Żeby ojciec wiedział, co on nie nasprowadzał różnych rzeczy z miasta — całą furę tego: jakieś morskie ryby, marynaty, delikatesy, dziwolągi jakieś — ja tego wszystkiego jak żyję, nie widziałam... A co win, szampanów, koniaków!... Co to wszystko musiało kosztować!
Lechicki (z tonu głosu widać, że sam także nie zadowolony z tych wydatków). Ha, darmo — cóż robić?... Taki pan, widzisz, ma wybredne gusta. Nie można go przecież przyjąć byle czem.