Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rolnik je zna ledwie się z ziemi wytkną i znów zamyślony staje — kto je siał, kto? Pyta się ojców starych, którzy zgarbieli i osłabli, z kijem na miedzę wychodzą jego znojom się przyjrzeć, od ziemi się dowiedzieć, czy w dobre ręce je zlecili.
Starzy, na rozpacz młodego, mają smętny uśmiech pobłażania i słowo rezygnacyi.
— Jest taka, co sieje! — powiadają — skoro ją ujrzysz — moc stracisz! Siej ty, siej, nie ustawaj, zanim ci dzieci w męże nie porosną. Cierpi chwasty ziemia twoja — cierp je i ty!
Zagony wyciągają się proste i monotonne, do siewów gotowe, syte łez, i stękań, i potu. Napojone rosą znoju, stopami pracowitemi po stokroć zdeptane, ramiony często mdlejącemi uczynione.
Świerzop się po nich zapala, na dowód, że zasilone mocno, czerstwy mają zapach, drobnemi żyłkami szarość ich przecina margiel biały, gdzieniegdzie krzemień błyśnie, lub nieostrożnie trącony lemieszem żwir dziki ze spodu po glebie rodzajnej się poleje.
Wokoło już pola puste i po rżyskach czepiają się pajęczyny, po niebie ptaki-śpiewaki umykają, a zbierają się chmury-latawce. Coraz ciszej i samotniej — na te siewy, nadzieją brzemienne, nigdy nieodgadnione naprzód! Zeszłorocznych znojów daremnych niepamiętny gospodarz, ze źdźbeł marnych zebrane nasienie oddaje swej karmicielce, od-