Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Kto je posiada, radby się pozbyć; komu przez nie droga, klnie; co na nich rośnie, karłowacieje i ginie.
Śpiewa im wiatr, przesypując wzgardliwie niczem nie spojone ziarna, i nawet rodzajna ziemia, którą zalały, gdzieś w głębi się burzy i odpycha je, i bój z nimi toczy..
Gdzie je zwycięży, tam wykwitają jednak tylko marne mchy, wrzosy, i brzeźniak krzaczasty, gdzie one ją zgnębią, tam im rzuca wątłe pasemka srebrno-zielonego, dzikiego owsa, i kudłate od spodu do szczytu sosienki bez przyszłości.
Ni to las, ni to pole, ni wygon.
Białą, martwą łachą rozkładają się, mają bezczelność rzeczy wzgardzonych, mają smutek rzeczy, niekochanych od nikogo.
I tak trwają wśród zielonych łąk, borów czarnych, kwietnych pól, wśród ruchu, życia, gwaru, wesela i smutku!
Od brzegów wzdymają się w wał — to tak je zewsząd ziemia odpycha — środkiem tworzą kotlinę, kartę złoto-białą, sąsiadują zwykle z kępiastem torfowiskiem.