Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niem z tym czyśćcowym chórem i rozpłynęło na tle bladej i ponurej nocy.
Scrooge gorączkowo zbliżył się do okna i, pchnięty niewidzialną siłą, wyjrzał nazewnątrz.
Powietrze pełne było błędnych cieniów i ogników, dusz pokutujących, wydających w przelocie głębokie westchnienia. Każdy cień dźwigał okowy podobne do łańcucha Marley’a, — niektóre skute były po kilkoro razem, żaden nie bujał wolno. Wielu Scrooge znał osobiście; — z jednym był nawet w ścisłych stosunkach handlowych, — poznał go po białej kamizelce, złotych okularach i złośliwym uśmiechu. Miał do prawej nogi przybitą ogromną żelazną kulę i olbrzymi łańcuch, — jęczał i czynił wysilenia, aby przyjść w pomoc biednej kobiecie z dzieckiem na ręku, żebrzącej o wsparcie. Udręczenia i katusze cieniów na tem głównie polegały, iż napróżno starali się wyświadczyć jaki dobry uczynek, przez którego zaniedbanie za życia sprawili bliźniemu nieszczęście. Wszystko było poniewczasie.
Czy te fantastyczne istoty rozpłynęły się we mgle, czy też mgła je owionęła, Scrooge nie mógł tego rozpoznać, jednak cienie i głosy niknęły stopniowo, przepadły gdzieś w przestworzach, powróciła noc taka, jaka była w chwili, gdy Scrooge wchodził do mieszkania. Zamknął okno starannie, obejrzał drzwi, któremi się duch prześliznął. Zamknięte były na dwa spusty jak przedtem, klamka, klucz i zasuwka nie nosiły najmniejszego znaku poruszenia. Już, już chciał wymówić wyraz: „głupstwo!“, lecz zastanowił się w połowie. Czy to skutkiem pracy w kantorze, czy to