Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja — ja... jabym wolał co innego... — rzekł Scrooge — tak sądzę...
— Bez tych odwiedzin — mówił duch — niema dla ciebie ratunku. Przygotuj się i czekaj pierwszych odwiedzin jutro, gdy na wieży wybije godzina pierwsza po północy.
— Czy wszyscy trzej nie mogliby przyjść odrazu, toby im i mnie oszczędziło czasu — podsunął Scrooge.
— Oczekuj drugiego o tejże godzinie nocy następnej, trzeciego w trzecią noc zkolei, w chwili ostatniego uderzenia północy. Mnie już nigdy nie ujrzysz — lecz dla twego własnego dobra, dla twego zbawienia — pamiętaj o tem, co zaszło między nami.
To wyrzekłszy, widmo podniosło chustkę i podwiązało nią głowę. Domyślił się tego Scrooge, posłyszawszy chrzęst zębów, gdy obie szczęki znowu się zetknęły. Wzniósł wtedy oczy i ujrzał, że duch stał przed nim i poprawiał na sobie łańcuch.
Widmo oddalało się, cofając..... za każdym krokiem okno zwolna się odmykało — tak, że gdy duch przysunął się do krawędzi, całkiem już było otwarte. Dał znak Scrooge’owi, aby się przybliżył. Usłuchał. Gdy byli od siebie o dwa kroki, wzniósł rękę i wskazał mu, aby nie szedł dalej. Scrooge się zatrzymał, nietyle przez posłuszeństwo, ile ze strachu i obawy, w chwili bowiem gdy widmo podnosiło rękę, usłyszał w powietrzu niepokojący szmer — jakieś pomieszane odgłosy jęków i rozpaczy, skarg i smutnych żalów, łkań i utyskiwań. Widmo wsłuchiwało się przez chwilę — westchnęło głęboko — zlało się westchnie-