Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 248.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja, moja Aniu!...
Nazajutrz pojechaliśmy we dwoje do Duwru.
Babka siedziała z panem Dickiem przed kominkiem. Obejrzała się na nas, zdjęła okulary, przetarła je starannie, włożyła znowu i spojrzała na nas powtórnie. Ale nic nie odgadła, gdyż umówiliśmy się z Anią udawać przez czas jakiś niewiniątka.
Westchnęła i odwróciła się do pana Dicka, powitawszy nas serdecznie, lecz z pewną niechęcią. Wiedziałem, co to znaczy: miała wielki żal do mnie, że nie umiem ocenić i zrozumieć Ani.
Wtedy spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem, objąłem ją wpół, stanęliśmy za krzesłem miss Betsy i szepnąłem:
— Babuniu!...
Obejrzała się i klasnęła w dłonie. Nagle zerwała się z miejsca, zaczęła wołać Peggotty prawie przeraźliwym głosem, rzuciła się panu Dickowi na szyję ku najwyższemu jego przerażeniu, wreszcie się rozpłakała i zaczęła ściskać nas oboje.
Peggotty i pan Dick także zrozumieli wreszcie, o co chodzi, i wszyscy byliśmy niezmiernie szczęśliwi.
— Ach, ty, ślepy chłopaku! — powiedziała raz jeszcze babka, uderzając mię po ramieniu.
W parę dni później pojechaliśmy oboje do Londynu, przedewszystkiem ażeby odwiedzić grób Dory.
Biedne, kochane dziecko! Teraz przyznała się Ania, że w ostatnich rozmowach prosiła jej zawsze, aby zajęła przy mnie opuszczone miejsce. Biedne, kochane dziecko!
Ślub nasz odbył się cicho w ciągu dwóch tygodni. Czas jakiś mieszkaliśmy w Canterbury ze względu na pana Wickfielda, któremu przykro było rozstać się ze starym domem, ale na lato przeniósł się z nami do Duwru i przyszedł do przekonania, że wśród dzieci i wnuków wszędzie szczęśliwym być może.