Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

milczeć, wyrzec się straty i nie miałam do niego żalu. Ale skoro wiem teraz, kto mię skrzywdził...
— Upokórz się, synu! Upokórz się synu! — błagała matka Urji.
Lecz on gwałtem prawie posadził ją na krześle i zuchwale stanął przed nami.
— Czego chcecie? — zapytał. — Czego ode mnie żądacie?
Traddles mu odpowiedział.
— Pozostałych ukrytych dokumentów, stwierdzających twoje przestępstwa. Są, zdaje się, pod opieką twojej matki.
— A jeżeli nie oddam?
— Policja czeka na moje wezwanie w hotelu. Lecz nie koniec na tem. Oddasz dobrowolnie wszystko, coś zagrabił, do ostatniego szeląga.
— Doprawdy? — spytał Urja.
— A zanim to nastąpi, nie wolno ci opuszczać swojego pokoju, ani komunikować się z kimkolwiek. Chętnie jednak zrzeczemy się sprawy sądowej, nie ze względu na ciebie, jak się zapewne domyślasz, lecz gotowi jesteśmy cię puścić i nie wszczynać żadnego dochodzenia, jeśli zwrócisz pieniądze i dasz nam piśmienne przyznanie się do winy, stwierdzone własnoręcznym podpisem wobec świadków. Wybieraj.
— Upokórz się, mój synu — powtarzała pani Heep z płaczem. — Bądźmy pokorni, jak dawniej. Zawsze ci mówiłam, że to najbezpieczniej. Uri, Uri, posłuchaj matki!
— Czy mam wezwać policję? — spytał Traddles.
Potrząsnął rękami, jakby czuł na nich kajdany, objął nas wzrokiem pełnym nienawiści i zwrócił się do matki.
— Oddaj, matko — wybełkotał niewyraźnie.
— Pan Dick pójdzie z panią — rzekł Traddles.
Pan Dick podniósł głowę i z godnością spełnił zlecenie, o tyle trudne, że wrócił, dźwigając za staruszką dość dużą i okutą skrzynkę, w której widocznie Urja przechowywał ważne papiery.