Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Biegałem po ulicach jak szalony. Nakoniec wpadłem do jakiejś kawiarni i napisałem list do pana Spenlow. Błagałem go poprostu o litość nad własnem dzieckiem, tak wątłem, delikatnem, że ból zabić ją może. Odwoływałem się do jego serca, jakgdybym ja był ojcem, a on najsroższym z tyranów.
Powróciłem do biura i położyłem przy nim list na biurku. Przeczytał go, lecz milczał. Dopiero, wychodząc, zapewnił mię łagodnie, że dba o szczęście córki, że młodzieńcze uczucia przemijają prędko, a jego obowiązkiem myśleć o przyszłości.
Powróciłem do domu i szukałem rady u miss Betsy. Wysłuchała cierpliwie i starała się mnie uspokoić, kładąc nacisk na łagodność pana Spenlowa w tej sprawie. Nie oburzyło go przecież nasze uczucie, a w tem, co mówił, miał wiele słuszności. Dora nie była odpowiednia na żonę dla ubogiego człowieka, lecz jeśli jej uczucie przetrwa próbę czasu, a ja zdobędę środki, aby jej odpowiedni byt zapewnić — wszak zostawił nadzieję.
Po bezsennej nocy udałem się do biura. Postanowiłem prosić o jedno, ostatnie widzenie, choćby w obecności ojca. Tego chyba mi nie odmówi?
Ale w biurze zastałem dziwny nieład: nikt nic nie robił, wszyscy o czemś rozmawiali. Zbliżyłem się z pytaniem do pierwszej gromadki.
— Ach, pan nic nie wiesz! Okropny wypadek: pan Spenlow...
— Co się stało?
— Nie żyje.
Mury zachwiały się nagle wkoło mnie i byłbym upadł, gdyby nie koledzy. Posadzono mię na krześle i skropiono wodą obficie. Przyszedłem do siebie, odzyskałem mowę.
— Pan Spenlow... nie żyje? — wyjąkałem z trudem, lękając się słów własnych.
— Wypadek — objaśniono mi natychmiast. — Wczoraj