Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Okazało się, że papier tu jest bardzo drogi, atramentu wcale nie liczył przez grzeczność i pióra także. Ale za usługę każdy gość mu płacił, bo z czegóżby wyżywił biedną matkę, siostry, babkę staruszkę i dziadka. Dla nich to pracował ciężko od rana do nocy, żeby przynieść do domu kilka groszy na chleb dla biednych ludzi.
Kiedy to mówił, przewracał oczami, i widziałem, jak strasznie musi cierpieć, więc dałem mu najładniejszego szylinga.
Podziękował i ukłonił się tak nisko, iż przez chwilę myślałem, że pada na ziemię głową naprzód z powodu tego picia. Ale wyprostował się zaraz, zaprowadził mię do dyliżansu, pomógł umieścić rzeczy i życzył szczęśliwej podróży.
Dopiero kiedy ruszyliśmy z miejsca, przypomniałem sobie, iż miałem nadzieję spotkać w Yarmouth kogo ze starych znajomych. Cóż, kiedy nie wiedzieli pewnie, że tu jestem, a teraz już za późno. Całą noc jechać będziemy.
W dyliżansie siedziało pełno ludzi i nie było wygodnie. Duży kosz jakiejś pani kaleczył mi nogi, a ona nie pozwalała mi się ruszyć, ostrzegając, że zniszczę jej kosztowne rzeczy. Dwaj sąsiedzi zasnęli, kiwali się mocno, a chwilami tak mię ściskali, że prawie nie mogłem oddychać.
Wreszcie noc upłynęła, słońce wzeszło, zbudzili się podróżni, a ponieważ wkrótce mieliśmy już dojechać do Londynu, każdy starał się jakoś uporządkować ubranie i zebrać rozrzucone rzeczy.
Nakoniec zatrzymaliśmy się znowu przed pocztą, wysiedli wszyscy i każdy ruszył w swoją stronę, pozostałem sam jeden.
Stałem na podwórzu, nie wiedząc co począć.
Po chwili podszedł do mnie siwy człowiek w ubraniu ze świecącemi guzikami i zapytał, kto jestem, dokąd jadę. Wysłuchawszy uważnie odpowiedzi, kazał mi iść ze sobą po schodkach do pokoju, w którym w tej chwili nikogo nie było, usiąść na drewnianej ławce naprzeciwko wagi do wa-