Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szło mi na myśl, że ani Robinson, ani Guliwer, ani Wuj Tom, ani żaden z bohaterów nigdy nie płakali w najgorszem niebezpieczeństwie i nieszczęściu. Zdaje się, że woźnica odgadł moje myśli, gdyż sam mi zaproponował, że rozłoży chustkę na grzbiecie konia, żeby wyschła. Zgodziłem się chętnie i bardzo mu podziękowałem.
Najpierw postanowiłem zobaczyć, co jest w sakiewce. Była nowa, skórzana i znajdowały się w niej trzy błyszczące szylingi. Zaraz odgadłem, że to kochana Peggotty tak ślicznie wyczyściła je dla mnie. Ale oprócz szylingów znalazłem w niej jeszcze dwie nowe półkorony (po 2½ szylinga), owinięte w papier, na którym ręką mamy było napisane: „Dla kochanego Dewi od mamy“.
Na ten widok uczułem, że mię dusi w gardle, i poprosiłem woźnicy, żeby lepiej oddał mi chustkę. Ale on odpowiedział, że lepiej sobie poradzić bez tego. Więc otarłem oczy rękawem, i jakoś się obeszło, chociaż od czasu do czasu jeszcze wybuchałem krótkiem, głośnem łkaniem.
Żeby się uspokoić, patrzyłem na drogę, wreszcie zapytałem woźnicy, czy mię zawiezie aż do samego Londynu.
— Co, tym koniem? — zdziwił się. — Dojedziemy tylko do Yarmouth.
— A tam? Co się stanie?
— Zabiorą cię do dyliżansu z oberży.
Wdzięczny za te objaśnienia, suszenie chustki i niewątpliwe współczucie, ofiarowałem mu ciastko. Wziął je, włożył w usta i połknął w taki sposób, jak połyka słoń małe przysmaczki.
— To ona to zrobiła? — rzekł, zwracając do mnie ciemną ogorzałą twarz i pytające spojrzenie.
— Peggotty? Tak. Ona nam wszystko gotuje i piecze doskonale.
Wydął usta, jakby chciał gwizdnąć, lecz nie gwizdnął. Patrzył dość długo bardzo uważnie na konia, wkońcu rzucił pytanie.