Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 034.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest, Dewi — odpowiada, biorąc mię za rękę. — Dlaczego się tak śpieszysz, zaczekaj chwileczkę, muszę ci coś powiedzieć.
— Co się mamie zrobiło? — zawołałem już przerażony. — Nie wyszła do furtki i tutaj jej niema, mama chora... albo...
Nie śmiałem wymówić ostatniego słowa, lecz Peggotty je zgadła po mojej bladości, po tem, że musiałem się oprzeć o ścianę, tak nogi drżały pode mną.
— Mama żyje! — zawołała takim głosem, że uwierzyłem odrazu. — Chodź za mną, dowiesz się zaraz wszystkiego.
I wziąwszy mię za rękę, pociągnęła mocno za sobą do kuchenki.
Byliśmy tutaj sami, ona usiadła na krześle, ja stałem przerażony, czekając, co powie.
— Powinnam była powiedzieć ci wcześniej — zaczęła już Peggotty bez mego pytania — ale tak schodziło, chciałam codzień, chciałam...
— Co się stało? — szepnąłem nawpół żywy.
— Nic się nie stało, Dewi, mama zdrowa, tylko, tylko... masz znowu ojca...
— Ojca? — powtórzyłem, blednąc, gdyż w tej chwili ujrzałem cichy cmentarz i grób otwarty, pusty.
— Drugiego ojca — poprawiła się Peggotty.
— Drugiego ojca?
— Musisz go przywitać — zaczęła znów Peggotty. — Chodźmy.
— Wcale go nie chcę widzieć.
— Ani mamy?
Przestałem się opierać. Wzięła mię za rękę i zaprowadziła do tej pięknej bawialni. Na kominku palił się ogień, przy nim w dużem krześle siedziała mama, a z drugiej strony pan Murdstone. Kiedy drzwi otworzyłem, mama opuściła robotę i podniosła się z krzesła prędko, ale jakby z bojaźnią.