Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zużyte, kupką leżały na oknie. Obok nich na stoliku ogromna książka do nabożeństwa, okulary i różaniec, spoczywały pospołu. I tu stał mały krucyfiks czarny z Chrystusem.
Czego nie widać było wprawdzie, ale co mocno czuć się dawało, razem z wonią stęchlizny, skór, wilgoci i brzydkiego tytuniu — to wódka.
Tego dnia, gdy hrabia w Zielonej Budzie nocował, pod wieczór siedział w swojej izdebce na łóżku Zarzecki, sparty na ręku i zadumany — powierzchowność za nim nie mówiła. Był to silny, dosyć słusznego wzrostu mężczyzna, twarzy mocno zaczerwienionej, z wąsem podstrzyżonym, z głową trochę wyłysiałą.
Spojrzawszy nań, każdy w nim czuł człowieka silnej woli, a może mało rozwiniętej inteligencyi.
Oblicze więcej nie mówiło nic — patrzał dziko, surowo, jak każdy, co zmuszonym był całe życie walczyć, stać na straży, zamachy odpierać, spokoju nie mieć, ani się go spodziewać.
W tej wojnie, z całą duszą w niej się zatopiwszy, Zarzecki żył jak salamandra w ogniu, zbrojąc się powłoką nieprzebitą. Można było sądzić, że stracił poczucie wszystkiego co się na świecie działo, oprócz obowiązku nieustannej obrony od napaści. Sam nawet z sobą pozostawszy, czuwał, jakby się do walki jakiejś gotował lub zaledwie ją przebył, czekając powrotu. Książka na litanii roztwarta, leżała przed nim, ale mrok mu, wczesny w ciemnej izdebce, przerwał modlitwę — oczyma rzucał to na krucyfiks, to na swe kółka i tryby, na stole porozrzucane.
Siedział tak jakiś czas nieporuszony, gdy drzwi uchylono i krokiem nieśmiałym weszła dziewczyna, ubogo ubrana, której twarz w największej z odzieżą zaniedbaną była sprzeczności.