Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

muel, nie widział dotąd nic chybionem i końca się spodziewał pomyślnego.
Co chwila niemal przynoszono mu języka, który potwierdzał to, że kanclerz zwolna, bezpiecznie posuwał się ku Proszowicom. Rozmyślano tylko, czy tu można było go zaskoczyć, lub między Proszowicami a Krakowem.
Borosio godził się na wszystko, co Samuel obmyślał, a ten nie stanowił nic jeszcze pewnego, wyczekując, jak się dalej składać będzie.
Nieopatrzność Zborowskiego równała jego męztwu; do porady nie miał nikogo, można więc już było przewidzieć, że dopuściwszy Zamojskiego do Proszowic, da mu dojechać i do Krakowa.
Jeszcze się wybierano dopiero w dalszy pochód ku Stogniewicom, zkąd we czterdzieści koni projektował ostatecznie rzucić się na Proszowice Zborowski, gdy nadbiegł najpewniejszy język, człowiek, na którego i Borosio i pan liczyli najwięcej.
Był to stary, osiwiały na posługach rodzimy szlachcic Drużyna, milczący zwykle i smutny zawsze, rozważny, ale z natury pesymista, który skłonny był widzieć wszystko raczej czarno, niż jasno. Na niego więc można się było spuścić.
Drużyna, który orszak kanclerza na swe oczy widział i liczył po drodze z Wiślicy do Proszo-