Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szlij po języka!!
— Kogo?
Nastąpiła narada. Ochotników nie brakło. Borowski rozpoczął swą czynność z nadzwyczajną gorliwością, ale z lekkomyślnością jej równą. Samuel szczęśliwym był, że zdał troskę na niego, a z siebie ją zrzucił.
Temperamentem nie rozumowaniem fatalista, spuszczał się zawsze na jakiś pomyślny skład okoliczności, który go uwalniał od wczesnych zabiegów i starań, i choć w życiu nieszczególnie mu się wiodło, trzymał się mimowoli swego obyczaju. Z pomocą więc Borosia wszystko pójść musiało pomyślnie. Jak? — Da się to widzieć — mówił sobie Samuel — poco sobie zawczasu głowę nad tem łamać.
Szło zatem dalej tym samym porządkiem, co wprzódy; Zborowski jadł, pił i spoczywał w Zborowie, oczekując pewnych wiadomości o kanclerzu; rozmawiał ze swoim Olesiem, którego rozumem i statkiem bardzo się cieszył i był dumny. Strzelał do celu, chodził do swoich sokołów, wzywał Borosia na porady, które się kończyły śmiechami, i był pewien, że kanclerz mu sam w ręce wpadnie.
Wyprawieni za językiem przez Borowskiego najsprawniejsi ze szlachty dworskiej, przynieśli wiadomość, że Zamojski się znajdował w Wiślicy i że stamtąd bez pośpiechu podążał pra-