Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy, z którym mówić nie mógł o tem, co go zajmowało, niecierpliwił się do najwyższego stopnia, wyglądając powrotu Boksickiego.
Zdrajca zaś do brata się dostawszy, gdy mu opowiedział, jak rzeczy stoją, i że lada godzina może się wydać wszystko, Parznicki[1] natychmiast do Mroczka go zaprowadził i z tym razem wmówili w niego, ażeby nie wracał do pana.
— To się domyśli, żem winien! — zawołał Boksicki — a tam jeszcze u niego mam cokolwiek mienia.
— Siedź spokojnie — rzekł Mroczek — pod ten czas, gdy jednego człeka zabraknie, dziwu nie będzie. Pomyśli, że dla niego padłeś ofiarą. My cię już nie puścim, gotówbyś się wygadać i popsuć nam a pomięszać szyki.
Tak więc Boksickiego na wpół siłą przytrzymali, nie dając mu już powracać, a Samuel dni kilka na niego próżno czekając, wpadł na tę myśl, że mu go pewnie zabito, aby prawej ręki pozbawić.
Zmęczonego i już znudzonego tem przeciągnięciem sprawy, którą chciał jak najprędzej doprowadzić do końca, p. Samuel się rozbudził i odżywił tą nową przeciwnością.
— Niejeden Boksicki w świecie jest — rzekł w duchu — wezmę na jego miejsce Borowskiego.

Borowskiego tego, wielce sprawnego, zwłaszcza do myśliwstwa z sokołami, które Samuel

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Parżnicki.