Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 324.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale babunia pogłaskała go po głowie i zaczęła opowiadać inną bajeczkę.
Wieczorem, gdy mały Janek był już nawpół rozebrany, wlazł na krzesło i wyjrzał przez mały trzygroszniakowy otwór. Na ulicy zaczął padać śnieg, a jeden największy płat zawisł na brzegu skrzyni kwiatowej. Płatek ten rósł coraz bardziej, zmieniając ciągle kształty, aż w końcu stał się kobietą, ubraną w najcieńszy biały muślin, utkany z mnóstwa śnieżystych gwiazdeczek. Była ona delikatna i piękna, nawet bardzo piękna! całe jej ciało jednak składało się z lodu, z gładkiego, iskrzącego się, lecz zimnego lodu! A mimo to żyła. Oczy jej lśniły, niby dwie gwiazdy, ale patrzały tak jakoś dziwnie, martwo i smutno, że aż się Jankowi zimno zrobiło. Nachyliła się do okna i dała znak ręką. Mały chłopczyk zląkł się okropnie, zeskoczył z krzesła, i zdawało mu się, że w tej samej chwili jakiś olbrzymi biały ptak przeleciał koło szyby.
Nazajutrz mróz był trzaskający — a potem przeszła odwilż i zjawiła się wiosna: słońce świeciło, drzewa puściły liście, jaskółki lepiły sobie gniazdka, ludzie otwierali okna, a nasze dzieci siedziały znów w swoim wiszącym ogródku, wysoko ponad wszystkiemi piętrami.
Róże tego lata kwitły przepysznie; mała dziewczynka nauczyła się na pamięć pieśni, którą czasami nuciła babka, a w której także była mowa o różach, więc, myśląc o własnych swoich kwiatach, śpiewała małemu chłopczykowi: