Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oddała Lilith cały pęk ciętych różowych róż, mówiąc, że zostawił to ten piękny brunet, z prośbą o doręczenie jej.
Lilith ujęła kwiaty i chwilę przyglądała się im.
— Bardzo ładne — odezwała się ta sama pani — muszą być sprowadzane, bo tu w górach tyle i takich nie znalazło by się.
Adam nie pojmował, jak mogły się takie różowe podobać.
— Wyglądają, jak z bibułki — powiedział z przekąsem.
Pani popatrzyła nań dobrotliwie, a znacząco uśmiechnęła się, Lilith zaś wyrzekła:
— Pachną jednak ładnie, wprawdzie nie tak, jak ta czerwona, nasza róża.
Adamowi poczęło bić serce, najwyraźniej uczuł przyspieszone, bezmierne kołatanie, a słowa „nasza róża“ rozpłynęło w nim takim urokiem, że prawie wyrugowało całkowitą urazę.
— Idę się ubierać, a i pan także — zawyrokowała, poczem stanęła przed nim i, patrząc mu w twarz, wyrzekła:
— Widzi pan... nie każda róża może być czerwona... i tak pachnieć miłośnie.