Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścia pięć rubli na miesiąc. I jednemu to nie bogactwo, a z familią nędza. I matkę jeszcze pan masz, któréj zawsze siaką taką kopiejkę posłać trzeba będzie, hę? I przytém jeszcze, to bardzo niepewne, Sztatnym (etatowym) nawet pan nie jesteś. Jak powiedzianém jest, w świętéj Ewangelii, nie wiész ani dnia, ani godziny... kiedy ci pstryczka w nos dadzą i wypędzą. Ot, jak! Takim sposobem, to już naszéj dziewczynie lepiéj-by było za rzemieślnika pójść, bo za rzemieślnikiem chleb i sutszy, i pewniejszy. Interes czysty!
Na policzki Ławicza wybiły się plamy rumieńców, boleśne rozdrażnienie świeciło mu z oczu.
— Panie Rębko — rzekł cichym i od przykrego wzruszenia rwącym się głosem — sam już o tém wszystkiém myślałem, i zdaje mi się, że potrafię dać sobie radę. Znam kilka obcych języków i mam trochę nauki w głowie. Będę dawał lekcye po domach.
Rębko, z ironicznym uśmiechem na grubych wargach, wlepiał w niego okrągłe swe, sprytem i śmiałością błyszczące oczy, a przecząco wstrząsając głową, stanowczo wyrzekł:
— Nie zgadzam się. Dawanie lekcyi po domach głupia sztuka. Żebyś pan miał uczony patent, a naprzykład profesorem w gimnazyum mógł być, to co innego; chleb był-by, choć tak samo nie suty, ale przynajmniéj pewny i przytém honor... Ale po domach